poniedziałek, 26 sierpnia 2013
Czas na jogging
Takimi terenami ostatnio sobie biegam. Szukałam idealnego miejsca i mam. Brak wścibskich spojrzeń ludzi ( dopóki grzybiarzy nie przybędzie), brak spalin samochodów. Ja sama.
No może nie do końca sama. Czasem się zdarzy obserwacja dzięcioła, tajemnicza norka jakiegoś zwierzęcia, spłoszone ptaki, śliczna jaszczurka, uciekający zaskroniec.
I niepotrzebna żadna muzyka w uszach. Biegnę i słucham otaczających dżwięków.
Narzekam często na te moje wiejskie klimaty, ale jednak za parę chwil tutaj potrafiłabym oddać
dużo.
To bieganie wśród zieleni.
Niezmącony światłami obraz gwiazd.
Chwile ciszy przy prawdziwym, trzeszczącym ognisku.
I pomyśleć, że za miesiąc przyjdzie mi biegać po chodnikach dużego miasta.
Ale co zrobić?
niedziela, 18 sierpnia 2013
sobota, 17 sierpnia 2013
Rodzinny festyn
Jak co roku do
niektórych miast przybijają imprezy, które szczycą się mianem piwnych biesiad,
czy jakoś tak. Nie ważne.
Przykry to dla mnie widok. Pomijam już samą ideę tych
inicjatyw, bo nie rozumiem raczenia się koncernowym „sikaczem”. Jak mniemam, pozory raczenia się trunkiem dają
usprawiedliwienie do pełnoprawnego, alkoholowego upojenia się w miejscu
publicznym. Wszystko w porządku. Niech
piją, palą i próbują zataczać się w rytm głośnej muzyki.
Tylko dlaczego tam wpuszcza się dzieci?
Całe rodzinki urozmaicają sobie w ten sposób niedzielne popołudnie. Chwiejący
się lekko tatuś z córeczką na baranach i maczający sobie usta w plastikowym
kubeczku z jakże szlachetnym trunkiem. Potem pewnie jakaś kiełbaska z grilla i
znowu trzeba będzie degustować piwko.
Wchodzę sobie teraz na stronę jakiejś mamusi z mojego
miasta, która oświadcza, że idzie z rodziną na festyn. Ładnie to ujęła. Ale gdzie tam miejsce dla jej pociech? Przy
dudniącym głośniku, czy przy pijanym panu tańczącym pod sceną?
Pewnie kupi kolorowego balonika i wszyscy będą się
cieszyć.
Czy ktoś w ogóle jeszcze pamięta, jak powinien wyglądać
festyn?
wtorek, 6 sierpnia 2013
Powroty
Wróciłam.
Pogoda po chwilowym zawahaniu zdecydowanie nas rozpieściła.
Uwielbiam morze. Nawet ten nasz humorzasty, zimny Bałtyk.
Trzeba tylko przebrnąć przez tabuny głodnych turystów, masę rozbeczanych dzieci plątających się między nogami, nawały sklepów z kiczowatymi pamiątkami.
Potem można już tylko wejść do morza lub usiąść na piasku. Wpatrywać się w horyzont, w morskie fale. Podziwiać żywioł. Poczuć zapach świeżo złowionej ryby. Śledzić przez chwilę losy wypływającego kutra.
To nic, że słońce obdarowało mnie spalonymi plecami. Nie gniewałam się długo. Z radością potem oglądałam zachód, niesamowity moment, w którym słońce styka się z wodą.
Akumulatory naładowane. Teraz ahoj i cała naprzód. Zabieram się do roboty. Póki co tej intelektualnej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)