Zawsze przed podjęciem nowej pracy człowiek trochę się boi. Nic fajnego przecież zmuszać się wstać rano z łóżka, żeby pójść do miejsca, którego się nie lubi, w którym cię nie akceptują, gdzie źle się czujesz.
Póki co moje nowe zajęcie sprawia mi przyjemność, nie jest nudno, obawy moje więc rozwiane, ściśnięty żołądek coraz rzadziej. Mam czas, żeby usiąść z książką gdy zdarzają się spokojne chwile, ale są i momenty kiedy pochłania mnie zabawa i czuję się jakbym znowu była dzieckiem. A jakie potem mam zakwasy! :)
Pracowite dni za mną i przede mną. Magisterka już prawie w drukowaniu, już prawie oddana. Przede mną dwa tygodnie nauki, wkuwania, czytania i obrona. Najważniejsze - kreacja na obronę już wisi w szafie. Przecież pani magister musi jakoś wyglądać, nie?
W międzyczasie nieśmiertelne transkrypcje wspomagają budżet.
W wakacje będę słomiana wdową, ale jakoś wytrzymamy. Mimo, że lato będzie w głównej mierze przepracowane ( no cóż, już nie będę studentką :-( ), to prześladuje mnie wizja choćby dwóch dni nad morzem i wpatrywania się w nocny horyzont ramię w ramię z Nim. I choćby nie wiem co, będę musiała to spełnić.