czwartek, 10 lipca 2014

Mam to!





Od wczoraj jestem magistrem.
Nic się nie zmieniło. Już po wszystkim, po ogromnym stresie, ze splątanym językiem, obroniona na 5, wyszłam sali w taki sam upał jak wcześniej, ziemia pod nogami nie rozstąpiła się, a świat nie stanął na głowie.
Jest za to głupkowate uczucie, że nie muszę się już uczyć, wszystkie notatki odkładam w kąt i mogę zająć się wreszcie milionem innych zapomnianych spraw.
Jest też odrobina satysfakcji, że wszystko to wypracowałam sama, własnymi siłami przy ogromnym wsparciu najbliższych. I mimo, że wielu powie, że dyplom w dzisiejszych czasach można włożyć w wiele nieprzyzwoitych miejsc, to ja jestem z siebie dumna, że spełniłam bądź co bądź swoje marzenie i to nie prześlizgując się ledwo z egzaminu na egzamin tylko robiąc to -  a co mi tam - bardzo dobrze! :)
Zaznaczam przy tym, że nie siadam na laurach, nie zamierzam narzekać. Mam zamiar działać i spełniać swoje następne marzenia.
Polecam każdemu. Bardzo fajne uczucie. :)

poniedziałek, 7 lipca 2014

Skąd się biorą kibole.

Są urodzinki, sympatycy jednego z klubów piłkarskich, jest fajnie, głośno, energicznie.  Jeden z tatusiów troskliwie zajmuje się swoją najmłodszą pociechą, która stosunkowo niedawno nauczyła się mówić. Synek ma trudności z artykułowaniem potrzeb, ale ma za to inną ważną cechę - siłę.
Już w trakcie trwania imprezy jedna z dziewczynek otrzymała bardzo mocnego kuksańca w brzuch. Nie liczę, że to z premedytacją, więc biorę młodzieńca ze rękę, tłumaczę i po chwili słyszę niewyraźne przepraszam skierowane do zapłakanej poszkodowanej.
Dziecko ewidentnie żywe, energiczne, wszędzie go pełno, zawsze coś rozwali, popchnie, wejdzie tam gdzie  nie trzeba.
Pod koniec imprezy sytuacja się powtarza. Widzę zapłakanego chłopca, który przyszedł się pobawić i jego zaszokowanego ojca, który potwierdza, że mały został silnie uderzony w klatkę piersiową przez naszego gagatka. Uznaję, że sytuacja nie jest normalna, zwłaszcza widząc minę owego taty. Dorosły przecież zazwyczaj wie, co jest zwykłym dziecięcym przekomarzaniem się, a co po prostu bójką, uderzeniem.

Czynię więc coś dla mnie w zupełności normalnego. Podążam w stronę małego boksera i rozpoczynam na nowo proces doprowadzania go do porządku.
Szybszy jest jego troskliwy tatuś. Dostaję, tak, dobrze widzicie, ja dostaję reprymendę, że on nie pozwoli, żebym kazała przepraszać tamtego chłopca, gdyż wina ta była całkowicie po przeciwnej stronie. Chłopczyk bowiem dopuścił się bezprawnego zburzenia wieży z klocków, więc kop w brzuch to adekwatna kara. Należało mu się - stwierdził.

Ręce mi opadły, ale uśmiech musiał wejść na twarz według standardów firmowych. Nie mogę się bowiem kłócić z rodzicem.
Jestem zmieszana jednak do tej pory. Jestem przerażona.
Uwierzcie mi, że to dziecko naprawdę ledwo mówi, a kopie mocniej pewnie niż ja. No i ma tatusia broniącego honoru własnej rodziny, z poświęceniem chroniącego i przekazującego dalej swoje wartości i przekonania.

I gdy będziecie przełączać w kolorowym odbiorniku smutne obrazki przepełnione agresją i zaciekłością, zanim zapytacie: skąd to się u licha bierze, po prostu wróćcie do tej notki.

A tak poza tym...
Życząc miłego i spokojnego wieczoru proszę o trzymanie kciuków 9 lipca, żebym bezproblemowo uzyskała te trzy literki przed nazwiskiem. :)
Pozdrawiam