poniedziałek, 25 listopada 2013

Motywacja

 Motywacji czasem mi trzeba. Kiedy znów muszę wstać rano i zacząć stukać w klawisze. Kiedy o świcie marznę na przystanku. Żeby wieczorem coś posprzątać, ogarnąć, napisać notkę na bloga.  Jestem jednak mechanizmem samonapędowym (zwykle) i potrafię wykrzesać siły, zmusić się, nawet czerpać przyjemność z tego, że o świecie mogę obserwować budzący się krajobraz miasta.

Nie o tym jednak chciałam. Inspirują mnie ostatnio moi dalecy znajomi, którzy są bardzo aktywni na sławnym portalu F. Ja należę do tych użytkowników przyczajonych. Ja nie klikam, jak już  to rzadko,  nie piszę, nie chwalę się, nie umieszczam tych najbardziej intymnych informacji. Jestem po prostu, obserwuję i co dla mnie najważniejsze udzielam się w mojej grupie uczelnianej.

Niektórzy mają jednak mają inne pomysły na aktywność. Z  podziwem oglądam poczynania jednej z moich znajomych, która jakiś czas temu rzuciła studia i poczęła wspinać się po szczeblach kariery w jednej z sieci handlu, w bardzo sławnym dziś  marketingu wielopoziomowym. Chwała jej za to, niech pracuje. Dlaczego jednak wykorzystuje F jako platformę do... no właśnie do czego?
Każdego poranka, każdego wieczora, dzień w dzień widzę wpisy na temat owej motywacji. Święte słowa na temat szczęścia, dążenia do perfekcji, motywacja, motywacja, motywacja, sukces. O tak, sukces to słowo klucz.
Czy coś tu jednak nie zgrzyta? Codzienny cytat o sukcesie i motywacji w dążeniu do niego, trochę już mdli. Niektóre zdania ocierają się ideologią o jakąś sektę, która wbija do głowy swoim członkom te same hasła. Szkoli armię, która powtarza: sukces, sukces, sukces.

Ja tymczasem żyję po swojemu. I naprawdę po swojemu - nie powtarzam po nikim pustych haseł. Sukcesy, które osiągam kreuję sama, nikt mi ich nie podpowiada.

Codziennie małe, malutkie sukcesiki, małe motywacje. Kolejne dokończone zlecenie, parę pomysłów, kolejne kartki pracy magisterskiej, opanowanie zamętu na uczelni, wypłata na koncie ( oj to duża motywacja!), kieliszek wina, który wypijam szczęśliwa, w spokoju. Jego pocałunek wieczorem, przyjemne uczucie, że On nadal jest obok mnie, snucie planów na przyszłość i to jak najbardziej pozytywnych. Takie małe sukcesiki, które łączą się w jeden wielki sukces, który już osiągnęłam i nadal osiągam. I to wcale nie są puste słowa - ja to mam.  I jestem bardzo szczęśliwa :)

wtorek, 19 listopada 2013

Pracować nie chorować.

Czekam niecierpliwie na moment, kiedy to będę mogła wam zakomunikować jakieś spektakularne zmiany w moim życiu - ślub, dziecko, pensja 4000 na rękę :).

Niestety, póki co bez fajerwerków. Pracuję sobie, chadzam na uczelnię, bardzo powolutku tworzę magisterkę. Zaczyna powoli kłuć studenckie życie, bo minusy też jednak taki sposób bycia ma. Oprócz tego, że wszędzie mam zniżki, to czegoś brakuje...
Może własnego, ale takiego własnego gniazdka, gdzie by się można było zaszyć, urządzić i powiedzieć, że jest się na swoim. Pracy takiej stałej, prawdziwej, co by godne życie dała i można by po niej wrócić na własne śmiecie, też brak.
Może już niedługo. Przecież już jesteśmy bliżej, niż dalej, prawda?
Póki co nadal jeździmy niezawodnym PKP raz w miesiącu do chałupki, wracamy z pełnymi słoikami i marzymy o przyszłości.

A i jak już będę miała te 4000 na rękę, to zdecydowanie zapisałabym się do prywatnej kliniki medycznej, gdzie by mnie z każdą pierdołą przyjmowali i po rękach całowali.
Takie małe refleksje po prostu mam, gdy odwiedziłam dziś przychodnię akademicką, która świadczy pomoc zbolałym studentom, choć bardziej im wychodzi po prostu wystawianie zwolnień.
Nie mówię, że miło nie było. Dentystka, do której się udałam była przemiła i uśmiechnięta. Ja też uśmiechnięta, bo wreszcie nadeszła moja kolej po ponad miesiącu oczekiwań!
Ale takie to wszystko jakby żywcem wyjęte z komuny, a sposób leczenia przypomina  ciut szpachlowanie, które swego czasu wykonywał sobie Jaś Fasola w jednym ze swoim odcinków. Bogu dzięki, że sama sobie nie musiałam tych zębów szpachlować ( choć pewnie zrobiłabym to równiej ). Pani była jednak przemiła i za to pewnie powinnam dziękować funduszowi zdrowia, który co miesiąc zabiera kupę naszych pensji.

Zdrowia!

piątek, 1 listopada 2013

Pierwszy.

 Co roku konsekwentnie poprawiam ludzi, że dziś dzień Wszystkich Świętych, nie zmarłych, jak to mówią niektórzy w skrócie myślowym.
Jutro dopiero dzień zmarłych, dzień zaduszny, dzień zadumy.
Różnice dla mnie ważna. Może dlatego, że właśnie dziś mam urodziny. Nie pozwolę sobie więc odebrać zaszczytu posiadania za patronów wszystkich świętych.  :)

Tym bardziej denerwuję się reakcją: ojej, jak smutno, że masz urodziny 1 listopada, tak smutny dzień.
Nie smutny, wręcz przeciwnie. Powinien być to przecież dzień radości z tego, że nasi bliscy są w jakimś tam lepszym miejscu, w który wierzymy.

No cóż, ja się nie smucę. Cieszę się nawet, że nawet wtedy zrobiłam coś z przekory i urodziłam się akurat tego, dosyć oryginalnego dnia.

A dzisiaj jestem o rok starsza. Myślałam, że co roku, im dalej zapuszczać się będę w gąszcz życia, odczuwać będę swoisty przymus wykonywania życiowych obowiązków. Ślub, kariera, dziecko i te sprawy.
Tymczasem im starsza jestem, tym jestem bardziej świadoma, że to wszystko zależy tylko i wyłącznie ode mnie.

Nadejdzie w końcu ten moment, w którym powiem to dziś. Trochę nie dowierzam moim koleżankom, które na chybcika  biorą ślub bo rodzą dzieci, lub rodzą dzieci bo biorą ślub.
Mało dla mnie w tym naturalności. Czasem aż kłują w oczy wypchane ciążowym brzuchem suknie ślubne. Nie wiem, czy tak do końca przywdziane z własnych chęci. Może jednak dlatego, bo tak wypada.

Ja tymczasem jestem rok starsza. Nie czuję tego wcale.


Pracuję nadal. Motywacja skoczyła o dwa punkty po tym, jak zobaczyłam pierwszą wypłatę.
I tak trwam :)

p.s w tym roku zapomniałam znowu wyłączyć powiadomienia na facebooku o urodzinach. Nie cieszę się jakoś z tych życzeń szybkich, bezosobowych.

Cieszę się z życzeń od tych, co pamiętają bez tego internetowego zamiennika pamięci o przyjaciołach. Mimo, że przyznacie, data oryginalna. A takich coraz mniej! 

Trzymajcie się ciepło. No bo już nadszedł ten zimnym bezlitosny listopad.