czwartek, 26 grudnia 2013

Po świętach

I po świętach.
Było by milej gdybym nie miała ogromnego kataru.
Ale i tak było miło, smacznie i rodzinnie. Tak jak być powinno.

Odpoczywam jednak mimo smarkania, zabieram się też za naukę. Wkucie 50 stron będzie nie lada wyczynem, ale trzeba dać radę.
I planuję, planuję, planuję. Do napiętego grafiku stycznia doszła wizyta w kinie i co najważniejsze upragniony wieczór w operze! Taki wspaniały prezent sprawił mikołaj, już się nie mogę doczekać.

Przed sylwestrem jeszcze mały wypad na mecz koszykówki, a sam nowy rok przywitam tak jak chciałam -  kameralnie. Są plany, są postanowienia. Teraz tylko ładuję każdy akumulatorek w moim ciele żeby wejść w ten przyszły rok z uśmiechem i siłą, tak by sprostać każdemu wyzwaniu.
Więc uśmiecham się mimo wszystko nawet na ten stos notatek. A chodzę z głową w chmurach i jakoś nie mogę wrócić na ziemię :)


środa, 18 grudnia 2013

Zapachniało

Zapachniało świętami.
Zrobiłam prezentację napisałam esej, mam za sobą lekarzy i czekanie, nawiązałam kontakt ze szkołami ( jest obiecująco, ale nie zapeszam).
Jeszcze jedne zajęcia, jeszcze tylko odrobinę zleceń i wolne.

I wreszcie mogę zacząć rozluźnić zestresowane mięśnie, odpocząć i zebrać siły na bardzo, bardzo pracowity, przepełniony nauką styczeń. To będzie dla mnie prawdziwy sprawdzian czy dam radę pogodzić i pracę i multum nauki, ale od czego jest organizacja?

Jak mówiłam zapachniało świętami.
I omijam w myślach wszystkie mini mikołaje i ozdoby świąteczne na mieście.
Święta rozumiem jako ciepło na sercu, że mam bliskich, że mam dla kogo piec jutro multum muffinek, które mam nadzieję się udadzą.
No i wszędzie rozchodzi się zapach mandarynek
Tylko śniegu brakuje do całości, no ale śnieg był na Wielkanoc w tym roku. Nie można mieć wszystkiego :)


środa, 11 grudnia 2013

Plany i marzenia

Czas znów przecieka przez palce. Przed chwilą był zimny, ponury listopad, tymczasem już dreptałam po grudniowym śniegu.

Ze znajomymi na roku z przerażeniem patrzymy na siebie stwierdzając, że to już zaraz koniec. Jak zatrzymać ten czas?

Grudzień, zaraz święta, choć ja jeszcze nie czuję tej atmosfery.
Na mojej stałej liście rzeczy do zrobienia wyrosło przekonanie paru szkół średnich abym mogła przeprowadzić u nich ankiety do pracy magisterskiej.  Boję się jak pierwszoklasista, bo to temat nieco bardziej intymny niż zwykle. A wiadomo jak to jest czasem z dyrektorami dbającymi o nieskazitelne opinie swej szkoły.
Chyba jednak dam radę, co?


Nie lubię czekania i lekarzy. A przede mną i to i to.  Po drodze jakaś tam prezentacja, coś tam do napisania, kilka zleceń w pracy. I potem wolne! O ile szefowa się zgodzi, ale nie ma wyjścia. Muszę kiedyś w spokoju powylegiwać się przed telewizorem, a kiedy jak nie w święta z pełnym brzuszkiem od smakołyków?

A marzenia się nie kończą. Co jakiś czas przeglądam kawalerki do wynajęcia, choć prawdziwe myślenie o takiej pewnie dopiero w czerwcu.

I jak co roku nie mamy gdzie się podziać w sylwestra. Jakieś bale nie dla nas, domówki nie ma gdzie.  Mi to w sumie niewiele do szczęścia potrzeba. Może być kieliszek szampana, gwieździste niebo i On. I  tak przez całe życie.:)

Pozdrawiam was!

poniedziałek, 25 listopada 2013

Motywacja

 Motywacji czasem mi trzeba. Kiedy znów muszę wstać rano i zacząć stukać w klawisze. Kiedy o świcie marznę na przystanku. Żeby wieczorem coś posprzątać, ogarnąć, napisać notkę na bloga.  Jestem jednak mechanizmem samonapędowym (zwykle) i potrafię wykrzesać siły, zmusić się, nawet czerpać przyjemność z tego, że o świecie mogę obserwować budzący się krajobraz miasta.

Nie o tym jednak chciałam. Inspirują mnie ostatnio moi dalecy znajomi, którzy są bardzo aktywni na sławnym portalu F. Ja należę do tych użytkowników przyczajonych. Ja nie klikam, jak już  to rzadko,  nie piszę, nie chwalę się, nie umieszczam tych najbardziej intymnych informacji. Jestem po prostu, obserwuję i co dla mnie najważniejsze udzielam się w mojej grupie uczelnianej.

Niektórzy mają jednak mają inne pomysły na aktywność. Z  podziwem oglądam poczynania jednej z moich znajomych, która jakiś czas temu rzuciła studia i poczęła wspinać się po szczeblach kariery w jednej z sieci handlu, w bardzo sławnym dziś  marketingu wielopoziomowym. Chwała jej za to, niech pracuje. Dlaczego jednak wykorzystuje F jako platformę do... no właśnie do czego?
Każdego poranka, każdego wieczora, dzień w dzień widzę wpisy na temat owej motywacji. Święte słowa na temat szczęścia, dążenia do perfekcji, motywacja, motywacja, motywacja, sukces. O tak, sukces to słowo klucz.
Czy coś tu jednak nie zgrzyta? Codzienny cytat o sukcesie i motywacji w dążeniu do niego, trochę już mdli. Niektóre zdania ocierają się ideologią o jakąś sektę, która wbija do głowy swoim członkom te same hasła. Szkoli armię, która powtarza: sukces, sukces, sukces.

Ja tymczasem żyję po swojemu. I naprawdę po swojemu - nie powtarzam po nikim pustych haseł. Sukcesy, które osiągam kreuję sama, nikt mi ich nie podpowiada.

Codziennie małe, malutkie sukcesiki, małe motywacje. Kolejne dokończone zlecenie, parę pomysłów, kolejne kartki pracy magisterskiej, opanowanie zamętu na uczelni, wypłata na koncie ( oj to duża motywacja!), kieliszek wina, który wypijam szczęśliwa, w spokoju. Jego pocałunek wieczorem, przyjemne uczucie, że On nadal jest obok mnie, snucie planów na przyszłość i to jak najbardziej pozytywnych. Takie małe sukcesiki, które łączą się w jeden wielki sukces, który już osiągnęłam i nadal osiągam. I to wcale nie są puste słowa - ja to mam.  I jestem bardzo szczęśliwa :)

wtorek, 19 listopada 2013

Pracować nie chorować.

Czekam niecierpliwie na moment, kiedy to będę mogła wam zakomunikować jakieś spektakularne zmiany w moim życiu - ślub, dziecko, pensja 4000 na rękę :).

Niestety, póki co bez fajerwerków. Pracuję sobie, chadzam na uczelnię, bardzo powolutku tworzę magisterkę. Zaczyna powoli kłuć studenckie życie, bo minusy też jednak taki sposób bycia ma. Oprócz tego, że wszędzie mam zniżki, to czegoś brakuje...
Może własnego, ale takiego własnego gniazdka, gdzie by się można było zaszyć, urządzić i powiedzieć, że jest się na swoim. Pracy takiej stałej, prawdziwej, co by godne życie dała i można by po niej wrócić na własne śmiecie, też brak.
Może już niedługo. Przecież już jesteśmy bliżej, niż dalej, prawda?
Póki co nadal jeździmy niezawodnym PKP raz w miesiącu do chałupki, wracamy z pełnymi słoikami i marzymy o przyszłości.

A i jak już będę miała te 4000 na rękę, to zdecydowanie zapisałabym się do prywatnej kliniki medycznej, gdzie by mnie z każdą pierdołą przyjmowali i po rękach całowali.
Takie małe refleksje po prostu mam, gdy odwiedziłam dziś przychodnię akademicką, która świadczy pomoc zbolałym studentom, choć bardziej im wychodzi po prostu wystawianie zwolnień.
Nie mówię, że miło nie było. Dentystka, do której się udałam była przemiła i uśmiechnięta. Ja też uśmiechnięta, bo wreszcie nadeszła moja kolej po ponad miesiącu oczekiwań!
Ale takie to wszystko jakby żywcem wyjęte z komuny, a sposób leczenia przypomina  ciut szpachlowanie, które swego czasu wykonywał sobie Jaś Fasola w jednym ze swoim odcinków. Bogu dzięki, że sama sobie nie musiałam tych zębów szpachlować ( choć pewnie zrobiłabym to równiej ). Pani była jednak przemiła i za to pewnie powinnam dziękować funduszowi zdrowia, który co miesiąc zabiera kupę naszych pensji.

Zdrowia!

piątek, 1 listopada 2013

Pierwszy.

 Co roku konsekwentnie poprawiam ludzi, że dziś dzień Wszystkich Świętych, nie zmarłych, jak to mówią niektórzy w skrócie myślowym.
Jutro dopiero dzień zmarłych, dzień zaduszny, dzień zadumy.
Różnice dla mnie ważna. Może dlatego, że właśnie dziś mam urodziny. Nie pozwolę sobie więc odebrać zaszczytu posiadania za patronów wszystkich świętych.  :)

Tym bardziej denerwuję się reakcją: ojej, jak smutno, że masz urodziny 1 listopada, tak smutny dzień.
Nie smutny, wręcz przeciwnie. Powinien być to przecież dzień radości z tego, że nasi bliscy są w jakimś tam lepszym miejscu, w który wierzymy.

No cóż, ja się nie smucę. Cieszę się nawet, że nawet wtedy zrobiłam coś z przekory i urodziłam się akurat tego, dosyć oryginalnego dnia.

A dzisiaj jestem o rok starsza. Myślałam, że co roku, im dalej zapuszczać się będę w gąszcz życia, odczuwać będę swoisty przymus wykonywania życiowych obowiązków. Ślub, kariera, dziecko i te sprawy.
Tymczasem im starsza jestem, tym jestem bardziej świadoma, że to wszystko zależy tylko i wyłącznie ode mnie.

Nadejdzie w końcu ten moment, w którym powiem to dziś. Trochę nie dowierzam moim koleżankom, które na chybcika  biorą ślub bo rodzą dzieci, lub rodzą dzieci bo biorą ślub.
Mało dla mnie w tym naturalności. Czasem aż kłują w oczy wypchane ciążowym brzuchem suknie ślubne. Nie wiem, czy tak do końca przywdziane z własnych chęci. Może jednak dlatego, bo tak wypada.

Ja tymczasem jestem rok starsza. Nie czuję tego wcale.


Pracuję nadal. Motywacja skoczyła o dwa punkty po tym, jak zobaczyłam pierwszą wypłatę.
I tak trwam :)

p.s w tym roku zapomniałam znowu wyłączyć powiadomienia na facebooku o urodzinach. Nie cieszę się jakoś z tych życzeń szybkich, bezosobowych.

Cieszę się z życzeń od tych, co pamiętają bez tego internetowego zamiennika pamięci o przyjaciołach. Mimo, że przyznacie, data oryginalna. A takich coraz mniej! 

Trzymajcie się ciepło. No bo już nadszedł ten zimnym bezlitosny listopad. 

niedziela, 27 października 2013

Siedzę i piszę

 Dni mijają mi z turbo przyśpieszeniem. Albo siedzę na uczelni, albo przed komputerem i pracuję. Tak! Pracuję, próbując dorobić sobie do studenckiego budżeciku. Mimo moich obaw, chyba nie jest ze mną tak źle, skoro szefowa daje coraz to nowe zlecenia. A może po prostu za mało chętnych jest na taką "czarną robotę" żeby wybrzydzać w pracownikach.

W każdym razie teraz godzinami siedzę i piszę. Przepisuję w zasadzie, a że stukać w klawisze lubię, to syndrom wypalenia zawodowego tak szybko mnie nie złapie.
Codziennie jednak muszę dopiąć swój plan dnia na ostatni guzik. No bo zdążyć muszę i wyrobić się z pracą, i napisać magisterkę i zrobić coś na uczelnię i czas znaleźć na różne, przyziemne czynności.

W takim pędzie człowiek docenia wolne chwile. Nawet zwykłe wyjście do sklepu jest jakże przyjemnym oderwaniem od obowiązków.

A i napisanie notki na bloga to też przyjemna odmiana. Tylko na moje ukochane zmagania konkursowe czasu mniej. Ale może coś wygospodaruję!

Miłych, jesiennych dni Kochani! I oby nie deszczowych.



piątek, 18 października 2013

A przed chwilą było lato

Nie chce się pisać na blogu, oj nie chce. Ostatnio wolę czytać, odwiedzać, podglądać innych blogowiczów.
Winę chwilowo zrzucam na jesień.
Przecież przed chwilą było lato! Jeszcze nie dawno dreptałam w słoneczku, w kolorowych sukienkach. Jakby to było wczoraj pamiętam. Rozgrzany piasek pod stopami, lodowata maślanka na spalonych plecach.

Nie chce mi się wierzyć w krople zimnego deszczu na oknie i złowrogi szum wiatru.
Powtarzam sobie, że z jesieni też trzeba się cieszyć. Z tej spokojnej, ciepłej, kolorowej. Z pysznej dyni, z marchewkowego ciasta, z kubeczka aromatycznego grzańca ogrzewającego dłonie.

Póki co cieszę się weekendem. Spędzam go samotnie, w ciszy, w spokoju. Taki czas na przemyślenia. Przede mną leżą notatki - na uczelnię zawsze jest coś do roboty. Myślę nad tym jak rozplanować czas. Niedługo zacznie się niewielka praca - obym przeszła okres próbny. Praca dodatkowa, lecz wymagająca i czasochłonna.  Trzymam jednak kciuki, bo zawsze przyda się choćby najmniejszy zastrzyk gotówki.

Układam sobie w głowie też plan rozsyłania CV. Żeby dostać coś w zawodzie szanse marne. Myślę więc, żeby jakoś zwrócić na siebie uwagę, zrobić coś oryginalnego już na etapie dostarczenia podania o pracę.  Żeby jednak nie popełnić żadnego faux pas, intensywnie się nad tym zastanawiam. Hm?

A i intensywnie trzymam kciuki za pewną sprawę, która również podratowałaby mnie finansowo. W razie czego nie mówię, żeby nie zapeszyć. Wy dmuchajcie na szczęście!

W razie jakichś wieści, radości, smutków będę pisać częściej.
Póki co jest  leniwie i spokojnie. I wcale mi to nie przeszkadza :)

Pozdrawiam was ciepło!

sobota, 5 października 2013

Rozgrzewka

Tydzień studiowania za mną. Przeprowadzka nie przebiegła tragicznie. Przeżyłam. Nawet wyzdrowiałam.
No i pierwszy tydzień  akademicki był dla mnie bardzo łaskawy - miałam tylko jeden wykład. Taka mała rozgrzewka przed ruszaniem szarymi komórkami.
Niestety tydzień następny rusza z pełną parą.

Póki co cieszymy się sobą, jeździmy jak szaleni po mieście. Miało być grzybobranie, ale grzyby się kończą. Robimy pyszne zupy kremy i staramy się ładować akumulatorki.
Znowu zaczynam studenckie życie. Szkoda tylko, że ostatni raz.

A i nawet wena wróciła. Dwa konkursy wygrane. Zacieram ręce na więcej.

sobota, 28 września 2013

Zakatarzona

Tydzień temu stwierdziłam, że o dziwo przez całą wiosnę i calusieńkie wakacje nie dopadło mnie przeziębienie. Jest to nie lada wyczyn dla mojego organizmu.

Teraz siedzę sobie z ogromnym katarem i nauczką, żeby nie chwalić dnia przed zachodem. Zastanawiam się przy okazji jak przeżyję jutrzejszą, studencką przeprowadzkę. Mimo, że zawsze na te przeprowadzki narzekam, to jednak je lubię. Fajnie jest układać, planować, zmęczyć się i potem rozkoszować się swoim małym gniazdkiem.
No tylko, że jutro może być ciężej. Zamiast rozpakowywać walizki pewnie marzyć będę o ciepłym łóżku i aspirynie.

Jak mniemam przeziębienie, które przechodzę zawdzięczam szkole, w której odbywałam praktyki. Dodać do tego jesienną, deszczową aurę i choróbsko murowane. Mam wrażenie, że co  dzieciak to inny wirus.

Praktyk bałam się strasznie. Zwłaszcza ostatnich zajęć, które prowadziłam sama, samiusieńka! No może z małą pomocą. I wiecie co? Już po paru zdaniach stres minął i w połowie lekcji, gdy miałam okazję uspokajać jakiś dwóch nicponi stwierdziłam, że czuję się w tym miejscu fantastycznie.
No i żebyście wiedzieli, jakże wspaniale się poczułam, gdy po zajęciach jeden chłopczyk wręczył mi z dumą... kasztana!
Niestety po jednej 45-minutowej lekcji rozumiem już, że nauczyciele naprawdę mogą bardzo często chorować na struny głosowe. 

Póki co trzymajcie kciuki żebym jutro przeżyła. A najlepiej, to żeby katar już w zupełności minął. Może macie jakieś ekspresowe sposoby?  Tylko nie wyskakujcie z morałami, że leczony trwa tydzień a nieleczony 7 dni.
Ah żeby mieć czarodziejską różdżkę.

wtorek, 17 września 2013

Szanuj zieleń

   U mnie nic ciekawego. Jeżdżę na praktyki i na grzyby. Na przemian. Od zbierania grzybów jestem już uzależniona w stopniu znacznym.
Idę sobie ostatnio więc  lasem, a tu taki widok.


 Cholera jasna mnie bierze jak widzę coś takiego.  Nie jest to jedyne miejsce, w którym zobaczyć można takie przyjemne dla oczu widoku. Sprawcami tego przypadku byli o zgrozo rodzice, bo wśród porozrzucanych klamotów dostrzec można było kolorowe kubeczki z bajkowymi postaciami. 
Dzieciątko najwyraźniej nauczy się, że do lasu to można na spacer, na grzyby i sypnąć sobie zawartością domowego śmietnika. Budżet na tym skorzysta. Ekonomicznie. 
 Może sytuację pogorszyła słynna ustawa śmieciowa. Nie wiem.
Życzę takim delikwentom, żeby spożywali ze smakiem z takich miejsc grzyby, które kupią po promocji w supermarkecie.  Smacznego. 


Mimo, że zbulwersowana, to jednak moim znaleziskiem się pochwalę. Znaleziony przeze mnie. Piękny i zdrowy.  No, pewnie tylko grzybiarz grzybiarza zrozumie, zwłaszcza, że sezon na prawdziwki chyba się kończy. 
Piękny, prawda? :)





poniedziałek, 9 września 2013

Przez palce


Wrzesień zaskoczył mnie swoją obecnością.

Moje ostatnie w życiu wakacje wręcz przeciekają przez palce. Niestety tak to jest z wszystkim co przyjemne.

Skończyły się upały, letnie wyjazdy. Nagle wyskoczyły sprawy do załatwienia, jakieś drobne prace, no i praktyki. Raz, dwa i czeka mnie myślenie o przeprowadzce do studenckiego gniazdka.

Jedynym pocieszeniem najbliższych, ponoć chłodniejszych dni jest moje ulubione grzybobranie.

Parę konkursów też udało się wygrać. Ostatnia zdobycz: wyprawka makaronowa, która zapełni nieco nasze studenckie szafki. Tylko wena obecnie jakby mniejsza. Może to ta zbliżająca się jesień?

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Czas na jogging


Takimi terenami ostatnio sobie biegam. Szukałam idealnego miejsca i mam. Brak wścibskich spojrzeń ludzi ( dopóki grzybiarzy nie przybędzie),  brak spalin samochodów. Ja sama.
No może nie do końca sama. Czasem się zdarzy obserwacja dzięcioła,  tajemnicza norka jakiegoś zwierzęcia, spłoszone ptaki, śliczna jaszczurka, uciekający zaskroniec.

I niepotrzebna żadna muzyka w uszach. Biegnę i słucham otaczających dżwięków.

Narzekam często na te moje wiejskie klimaty, ale jednak za parę chwil tutaj  potrafiłabym oddać
dużo.
To bieganie wśród zieleni.
Niezmącony światłami obraz gwiazd.
Chwile ciszy przy prawdziwym, trzeszczącym ognisku.

I pomyśleć, że za miesiąc przyjdzie mi biegać po chodnikach dużego miasta.
Ale co zrobić?


niedziela, 18 sierpnia 2013

Magiczna piątka







Noga w nogę. 
Ręka w rękę. 
Już od pięciu lat. 
5 lat zapachu miłości. 
Dziękuję Ci za nie :)

sobota, 17 sierpnia 2013

Rodzinny festyn



  Jak co roku do niektórych miast przybijają imprezy, które szczycą się mianem piwnych biesiad, czy jakoś tak. Nie ważne.
Przykry to dla mnie widok. Pomijam już samą ideę tych inicjatyw, bo nie rozumiem raczenia się koncernowym „sikaczem”. Jak mniemam,  pozory raczenia się trunkiem dają usprawiedliwienie do pełnoprawnego, alkoholowego upojenia się w miejscu publicznym.  Wszystko w porządku. Niech piją, palą i próbują zataczać się w rytm głośnej muzyki.
Tylko dlaczego tam wpuszcza się dzieci?
Całe rodzinki urozmaicają sobie  w ten sposób niedzielne popołudnie. Chwiejący się lekko tatuś z córeczką na baranach i maczający sobie usta w plastikowym kubeczku z jakże szlachetnym trunkiem. Potem pewnie jakaś kiełbaska z grilla i znowu trzeba będzie degustować piwko. 

Wchodzę sobie teraz na stronę jakiejś mamusi z mojego miasta, która oświadcza, że idzie z rodziną na festyn. Ładnie to ujęła.  Ale gdzie tam miejsce dla jej pociech? Przy dudniącym głośniku, czy przy pijanym panu tańczącym pod sceną?
Pewnie kupi kolorowego balonika i wszyscy będą się cieszyć.
Czy ktoś w ogóle jeszcze pamięta, jak powinien wyglądać festyn?

wtorek, 6 sierpnia 2013

Powroty



Wróciłam.
Pogoda po chwilowym zawahaniu zdecydowanie nas rozpieściła.
Uwielbiam morze. Nawet ten nasz humorzasty, zimny Bałtyk.

Trzeba tylko przebrnąć przez tabuny głodnych turystów, masę rozbeczanych dzieci plątających się między nogami, nawały sklepów z kiczowatymi pamiątkami.

Potem można już tylko wejść do morza lub usiąść na piasku. Wpatrywać się w horyzont, w morskie fale. Podziwiać żywioł. Poczuć zapach świeżo złowionej ryby. Śledzić przez chwilę losy wypływającego kutra.

To nic, że słońce obdarowało mnie spalonymi plecami. Nie gniewałam się długo. Z radością potem oglądałam zachód, niesamowity moment, w którym słońce styka się z wodą. 

Akumulatory  naładowane. Teraz ahoj i cała naprzód. Zabieram się do roboty. Póki co  tej intelektualnej.

poniedziałek, 22 lipca 2013

I'm in love

Długo się zastanawiałam, czy napisać coś o sławnej ostatnio rekonstrukcji " historycznej". Gardło podczas jej oglądania miałam ściśnięte, emocje grały dużą rolę, bo wydarzenia te zabrały i skrzywdziły także członków mojej rodziny.
Potraktuję to jednak milczeniem...

Zresztą ostatnie dni jak najbardziej pozytywne.
Na skórze czuć delikatne muskanie słońca.
Gdzieś w oddali pachną grillujące się szaszłyki.
W rękach zimne, smaczne, regionalne piwka.
A ja?
A ja w Jego objęciach.
 


Chcę jeszcze!
No i ta perspektywa Bałtyku ( mam nadzieję ciepłego!).

Magisterka nadal odczuwa niedomiar mojej uwagi.
I jakoś wcale się tym nie martwię :)

poniedziałek, 15 lipca 2013

Sportowo-niesportowo

 Już jakiś czas temu pisałam, że czekam na wyniki pewnego konkursu pachnącego sportem. Nie myślcie sobie jednak , że brałam udział w wyścigach czy meczach.
Tym razem w rywalizacji brała udział moja intuicja.
  Nie wiecie jeszcze o mnie tego, że jestem fanką mojej rodzimej, włocławskiej koszykówki.

W tamtym roku po raz pierwszy zarejestrowałam się na stronie Typ na Anwil, na której przez cały sezon należy typować wyniki drużyny. Najlepsi typerzy zostają wyróżnieni.

No i stało się. Cierpliwe typowanie i odrobina szczęścia zaowocowały drugim miejscem( choć byłam naprawdę bliska tego najwyższego stopnia podium).  O wygranej wiedziałam już dawno, ale ostateczne formalności dokonały się w piątek. Miałam przyjemność uczestniczenia w bardzo miłym spotkaniu i wręczeniu nagród. To ja z moimi trofeami: 

O wręczeniu nagród można też poczytać na stronie: www.wtkanwil.com.pl

 Zachęcam wszystkim amatorów i nie amatorów sportu do sprawdzenia się w takich przedsięwzięciach. Zabawa jest przednia, czasem można poczuć żyłkę rywalizacji i odrobinę adrenaliny. Nic się nie traci, można tylko zyskać. 
Ja sama jestem przeciwna hazardowi, więc bukmacherów też omijam szerokim łukiem. Tu za to mogłam się  wyszaleć.
No i opłacało się. I ta duma, że pokonałam kilka setek facetów... :)


niedziela, 7 lipca 2013

Leniwie

Leniwy tydzień w domu.
Na powitanie uśmiechała się do mnie cała półka kosmetyków, które w poprzednim miesiącu udało mi się wygrać. Chyba otworzę jakąś drogerię.

 Jak pisałam dni mijają leniwie. Szukam jakiegoś twórczego zajęcia i za nic w świecie nie chce mi się brać za pracę magisterską, która cierpliwie czeka na moje zainteresowanie.
Póki co inne zajęcia zaprząta moją głowę i ręce.
Mam tylko nadzieję, że do końca wakacji uda mi się złożyć 2000 elementów. 
Poza tym u mnie informacje rodem z sezonu ogórkowego: opaliłam sobie plecy w połowie, nóg nie opaliłam w ogóle, planuję za to wyjazd nad jakże ciepły i słoneczny Bałtyk.  Chucham i dmucham na szczęście, żeby pogoda nam dopisała. Mile widziane pocieszenia, że widzieliście prognozę długoterminową i koniec lipca ma być  cieplutki. 
 

niedziela, 30 czerwca 2013

Mały burdel

Siedzę na milionie foliówek, torebek, walizek. Myślę krytycznym okiem co by tu zabrać, co mi się przyda. Sprzątam szafki, odkurzam, rozmrażam lodówkę. Robię wszystko na raz. Po prostu burdel.

Innymi słowy kończy się rok akademicki, czas wziąć manatki i zacząć "bimbać" w domu.
Chętnie chociaż trochę bym popracowała, ale co zrobić gdy mieszka się w zagłębiu bezrobocia?
Może pojadę na jakieś prace sezonowe w polach i lasach, ale już widzę oczyma wyobraźni jak po dwóch godzinach odechciewa mi się wszystkiego, tempo mojej produkcji spada a ja nie zarobię nawet na bilet powrotny,

Sesję zdałam, nawet owocnie. Choć jeszcze nie mówię hop, bo czekam na wyniki ostatniego egzaminu.  Póki co nadal cieszę się, że wygrałam z postrachem naszego kierunku -  profesorką wiedźmą z długimi pazurami, ziejącą wonnymi oparami( ja zawsze wyczuję ją na korytarzy po zapachu). Pierwsza piątka u niej w ciągu czterech lat to osiągnięcie równe obronie licencjatu, więc jest się z czego cieszyć.

I wyjeżdżając trochę mi jednak smutno. Zdaję sobie powoli sprawę, że to mój ostatni rok studiowania. Ostatni rok jako studentka, ostatni rok zniżek gdzie się da, ostatnie takie beztroskie wakacje.
Za rok uczelnia wręczy mi tytuł magistra ( mam nadzieję) i wypuści na szerokie wody, mówiąc: chciało się studiować reso - teraz szukaj roboty. Zacznie się odpowiedzialność przez duże O.

Czy to kończy się moja wolność?
Chociaż może w sumie się dopiero zacząć/ Ah tyle mam możliwości.
Mogę złożyć setki CV do różnych ośrodków, instytucji, urzędów i czekać...
Mogę pójść na doktorat i zostać bezrobotnym, ale z szacownym tytułem.
Mogę konkurować o najlepsze profity kasjera w biedronkach, lidlach itp.
Mogę kończyć kursy, dodatkowe szkoły policealne, jakieś studium. Może zostanę krawcową bądź fryzjerką?
A może zostanę freelancerem? Będę siedzieć od rana do nocy stukać w klawisze komputera i szukać tej idealnej pracy. Może znajdzie mnie w meandrach Internetu jakiś łowca głów!
A może nic nie będę robić, tylko pojadę w podróż dookoła świata autostopem.

I co tu wybrać?

piątek, 21 czerwca 2013

Śladem naszych przodków


Ostatni egzamin napisany. Czy zdany? Któż to wie. Grunt, że póki co, nie muszę uczyć się w ten upał.
Jest gorąco, oj jest...

 A dziś w dodatku równonoc, Noc Kupały. Nie wiem jak wy, ale ja troszkę fascynuję się tą naszą słowiańską, pogańską historią. Jest w tym jakaś magia, coś niewytłumaczalnego, coś dzikiego i nieokiełznanego.
Lubię chłonąć historię ale nie w sposób faktograficzny, lecz myśleć o ludziach, przebywać tam gdzie mogli żyć. Wyobrażam sobie co tam robili, co myśleli, kogo kochali, w co wierzyli.
Niektóre miejsca mają swój urok.

Niedaleko mnie jest na przykład skupisko neolitycznych grobowców. Porośnięte wielkimi drzewami, otoczone podmokłymi terenami sprawia wrażenie mistycznego.


I niby to tylko kamienie. Ale jeśli poczyta się co w tych grobowcach znaleziono i dotknie się wielkiego głazu, którego dotykać mógł nasz neolityczny przodek.. to różne obrazy powstają w głowie. 

Lubię, (lubiłam w zasadzie, bo to miejsce jest już prawie niedostępne) odwiedzać zdewastowany cmentarz ewangelicko- augsburski. W połowie rozkradziony i zniszczony, lecz czasem można znaleźć jakąś starą płytę, przejechać palcami po zarośniętych literkach i podumać. Pomyśleć jakim ten ktoś był człowiekiem, czy był dobry, czy zły, gdzie są teraz jego potomkowie i oddać mu zwykłą cześć i pamięć. 

A dziś Noc Kupały. Ostatnio miasta upodobały sobie celebrowanie tego wieczoru poprzez masowe wypuszczanie lampionów. Można i tak.
Można inaczej. 
Ale zawsze warto pamiętać, bo to część naszej historii a zarazem część nas. 
A we mnie ta krew słowiańska chyba jednak się troszkę burzy. Dajcie mi ognisko, a będę przeskakiwać :)


Ostatnio w muzyce popularnej artyści krzewią takie nasze pradawne tradycje. Polecam posłuchać chociażby Kapeli ze wsi Warszawa  i wczuć się w ten klimat. 

A i niejaki Donatan przemyca na swojej płycie sporo elementów słowiańskich. Nie każdemu przypada do gustu, są to wszakże utwory dość charakterystyczne i oryginalne, ale akurat w tym przypadku jestem zdania, że fajnie, że coś się pojawiło, coś co ma zachęcić do zgłębiania naszej historii. 
Zostawiam was więc z utworem adekwatnym do dzisiejszej okazji. I rzecz jasna zachęcam do pamiętania. 









sobota, 15 czerwca 2013

Miłośnicy kina

W jakim celu idzie przeciętny człek do kina?

Mam wrażenie, że po to, aby otworzyć sobie wielką, szeleszczącą paczkę chipsów i zagłuszać sobie i innym dialogi i muzykę. Warto do tego otworzyć puchę piwa, aby dostarczyć zebranym odpowiednich wrażeń zapachowych, a potem pochodzić sobie parę razy do toalety. Aby urozmaicić sobie czas ( no bo przecież film nie zając, nie ucieknie) można popisać sms-ki świecąc przy tym po oczach sąsiadom. Potem jeszcze zostało ocenić film na dwóję, bo nic się nie zrozumiało, no i weekendowy wypad do kina mamy za sobą.

Nienawidzę kultury centr handlowych. Egoizm, brak szacunku, wszechobecny luuuuz. Na szczęście Bóg mnie jeszcze nie pokarał czerpaniem przyjemności ze spożywania posiłków w molochach, siedząc  i jedząc na plastikach i gapienia się na innych ludzi jak spożywają  swoje fast-foody.
Niedzielni tatusiowie próbujący zrekompensować tygodniowe braki, małolaty, które wszędzie gdzie się  da siorbią coca-colę, a pośród tego eleganckie damulki po zakupach w drogich butikach, spożywają dietetyczne sałatki - z tych droższych fast-foodów.
Mieszanka wybuchowa.
Od tej pory postanawiam robić zakupy w poniedziałki przedpołudniem. Chociaż nie raz już widziałam ustawiający się tłumek klientów przed wejściem do galerii, przed 9 rano. Hm?

Królestwo oddam za małe, studyjne kino, gdzie przychodzić będą ludzie po to, żeby oglądać.
Bo to się robi w kinie - ogląda. No chyba, że nie mam racji?

piątek, 14 czerwca 2013

A sesja nadal trwa.

Sesja trwa nadal. Wygrałam z wszelkimi fakultetami, logikami, pedagogikami. Przyszedł czas na filozofię. Jestem wniebowzięta.

Jestem tak wniebowzięta, że aby się odstresować idziemy do kina na Wielkiego Gatsbiego ( nie wiem jak się odmienia ale ja bardziej po niemiecko niż anglojęzyczna). Mam nadzieję, że film nie rozczaruje. Zobaczymy.

 W mini quizie Lidka strzeliła dobrze, choć za drugim razem. Jakbyś była przejazdem w Bdg, zapraszam na kawę, piwo, ciastko, pizzę co wolisz. Oprowadzę po mieście itp, no sama wiesz :)

Tak, studiuję resocjalizację. Uroczy kierunek. Lubię go, choć z pracą ciężko. No i jestem zagorzałym krytykiem systemu, który mamy w Polsce. Jest naprawdę wiele błędów, wiele rzeczy wymagających naprawienia i uzupełnienia zdrowym rozsądkiem.
Ale kto ma to uczynić? Resocjalizacja nie jest w Polsce popularnym tematem politycznym. Politycy zajmują się tylko tym, czego ludzie chcą słuchać, a potem chodzić na wybory. Teraz na topie temat 6 latków.
A jedyną rzeczą, którą usłyszałam do tej pory w polityce przed wyborami, była chęć wprowadzenia kary śmierci, która nie jest bądź co bądź resocjalizacją.

Może ja zostanę jakimś reformatorem resocjalizacji? :P


Na koniec refleksja bacznego obserwatora. Często stoję w korku i oglądam sobie z poziomu autobusu ludzi w samochodach.
I aż mnie dreszcze biorą, gdy widzę jak zwłaszcza panie, kładą na przednich siedzeniach swoje torebki, telefony i inne cenne rzeczy.
Wszystkich przebił wczoraj kierowca, który miał na przednim fotelu telefon, pęk kluczy i ledwo zamykający się portfel. Do tego wszystkiego szyba w pełni otwarta - no bo przecież upał był.
Nie ufajmy. Okazja naprawdę czyni złodzieja.

wtorek, 11 czerwca 2013

Łkanie nad rynkiem pracy

 W mediach, społecznościach akademickich wrze, że pracy nie ma. A no nie ma - powiadają starsi, młodsi i łkają nad biednym losem absolwentów uczelni wyższych.
Nam też się udziela i narzekamy jako studenci.
Ale czy na pewno jest tak źle?
Parę osób na moim kierunku pracę w zawodzie już ma, mimo że jest to kierunek pedagogiczny. Dzisiaj trafiłam przez przypadek na stronę lokalnych urzędów pracy. Powiem szczerze, że zawsze gdy tam zaglądam, są oferty dla ludzi z wyższym wykształceniem! Dziwne prawda?
Naprawdę jestem świadkiem, jak ludzie znajdują pracę, tylko, że chcą.

Może właśnie trzeba...chcieć?


Może najbardziej narzekają ci co im się nie chce. Mnie na uczelni często opuszcza poranny, rześki optymizm. Usiądą takie studentki, jak takie stare larwy ( przepraszam za wyrażenie, ale naprawdę tak to wygląda) i narzekają z zapałem. A to, że ten egzamin na pewno obleją, a tamta to nie popuści, nie zwolni choć obiecała, że po co tak wcześnie, że po co tak późno, że po co się tego a tamtego uczyć, a po co tu w ogóle siedzieć i tak będziemy sprzedawać kebaby!
A potem widzę taką, wpatrującą się na mnie na egzaminie wymalowanymi jak panda oczami, żebym podpowiedziała jej definicję pedagogiki, którą przecież studiuje! Na czwartym roku...

Więc komu do pracy? Komu? No pewnie jak wujek  załatwi jakieś stanowisko...

Inna kwestia to własnie rekrutacja. Jeśli nie szukaliście pracy dodatkowej. to nie wiecie jakie cyrki się dzisiaj dzieją. Typu casting na sprzedawcę butów albo sprawdzanie kompetencji na stanowisko roznosiciela ulotek. Tak tak. Dzisiaj żeby rozdawać ulotki trzeba mieć niezbędne PREDYSPOZYCJE.


Na koniec mały QUIZ dla wytrwałych. Zdałam sobie sprawę, że chyba nie chwaliłam się wam, jaką specjalność ( bardzo specyficzną) studiuję.  Wiecie, że pedagogika, ale o specjalności..... no właśnie!
Jakiej specjalności?
Dla wygranego wirtualny uścisk ręki i zaproszenie na piwo bądź ciastko (albo i to i to), gdy będziecie przejazdem w Bydgoszczy.  :)



środa, 5 czerwca 2013

Głowa mi paruje

Studia się niesprawiedliwe. Dowiedziałam się o tym już dawno.
Myślałam, że na logice uczyć się będę logicznego myślenia. Gdzie tam. Wkuwam dzisiaj cały dzień formułki i definicje, żeby napisać z nich jutro zaliczenie.
Widzę, że nie tylko ja znam ten logiczny ból, ale mam nadzieję, że jutro ja też przejdę to z sukcesem. Nawet trójczyna mnie zadowoli, byleby już o tym zapomnieć...

Z konkursowych moich zmagań w ostatnim czasie - stałam się bogatsza o trzy zestawy kosmetyków. Jeden już czeka na mnie w domu. Pokażę jak wrócę na wakacje do mojej chałupki. Może powiem co warte co nie warte do kupienia. A może któraś z was zakupi coś ode mnie w bardzo promocyjnej cenie? Bo zaczynam mieć nadmiar towaru. Nie narzekam jednak - lubię:)
No i czekam z niecierpliwością na rozwiązanie  konkursu o nieco innym charakterze, nieco bardziej pachnącym sportem... Ale to już się pochwalę gdy dostanę oficjalne informacje.

Czy wasz też choć troszkę denerwuje portal społecznościowy na F?  Chodzi mi i o konkursy ( w wielu jest niezbędne polubienie jakiejś tam strony) i o to, że gdzie nie wejdę tam f. No i dochodzi do absurdów jak kiedyś, gdy wchodząc na forum mojej uczelni MUSIAŁAM zarejestrować się na nią przez f.
Denerwuje mnie hegemonia jednego portalu.
Od początku istnienia tego bloga postanowiłam, że tu nie będzie fanpagów, lajków i innych nowoczesnych gadżetów. Przynajmniej ten zakątek Internetu będzie od tego wolny.

Hmm. Koniec relaksu. Czas raz jeszcze powtórzyć logiczne formułki. A na jutro poproszę od was wielkiego kopniaka w tyłek. Na szczęście.
Nie dziękuję:)
Miłego wieczoru.

czwartek, 30 maja 2013

Aby nauka w las nie poszła

Pogoda nadal nieciekawa, co jakiś czas słońce znika i nasze plany na spędzenie długiego weekendu zmywa deszcz.

Jak mniemam niektórzy studenci zasiedli do nauki. Ja też się staram, co wychodzi z różnym skutkiem. 

Jednym ze skutków jest myślenie, co by tu naskrobać na blogu. Napiszę więc o nauce!
Ostatnio pojawiło się nawet pytanie jakie metody wkuwania są najlepsze.
No mogłabym prawić morały:  że czytać trzeba, żeby powtarzać na głos, żeby pisać ściągi dla lepszego zapamiętania. 
Ja jednak przedstawię sprawę nieco inaczej. 
Otóż uważam, że nie trzeba siedzieć sztywno przed podręcznikiem, żeby coś zapamiętać. 

Można na przykład umilić sobie ciężki materiał czymś niezwykle lekkim i słodkim. Przetestowałam specjalnie dla was tę metodę.


Należy w tej metodzie porozdzielać partie materiału czymś słodkim i przez nas lubianym. W tym wypadku widzimy mój podręcznik do logiki ( jeśli ktoś ją przerabiał, ten zna moje cierpienie). Sposób bardzo przyjemny. Jednak jest i smutna wiadomość. Skutki uboczne mogą być widoczne na wadze po skończonej sesji :(

Innym przyjemnym pomysłem jest śpiewanie piosenek. Można pokusić się o układanie swoich ballad na temat filozofii, albo przebojów rockowych z motywami historycznymi. Co kto lubi i musi umieć. 
Można też skorzystać  z gotowych "śpiewających encyklopedii".  


A czy wy wiedzieliście wcześniej czym jest Chujten? :) Ja nie wiedziałam, ale pamiętać będę już chyba zawsze. 

Może ktoś  ma równie przyjemne sposoby na naukę?




sobota, 25 maja 2013

Krótkie przesłanie na deszczową sobotę

Jest szaro, buro, pada. Wiosna traci jakoś na znaczeniu, jakoś nie ma tej zielonej radości. Wszyscy pozaszywani w domach i tylko zza firanki wyglądają na brzydki świat.
Bądźmy chociaż dla siebie mili.

Dzisiaj stojąc w niemiłosiernie długiej kolejce aby kupić parę plasterków szynki, aż mną zatrzęsło gdy usłyszałam: "Te, pani, ile to tam jest tego mięsa?"  Klientka wypowiadająca te słowa, z ręką założoną na biodrach, protekcjonalnie patrzyła w kierunku uwijającej się ekspedientki. Przez całą długość kolejki nie usłyszałam chyba od klientów żadnego : "dziękuję", "poproszę". A o słowach tych uczą już w przedszkolu, że dużą wartość mają, że podobno działają magicznie.
No cóż, owa pani klientka najwyraźniej się o tym nie przekonała, zostawiając pustą ciszę po skierowanym do niej "dziękuję, miłego dnia", sięgając po nałożony jej kawał mięsa zza lady, która najwidoczniej dzieli ludzi na lepszych i gorszych.

A czy te słowa rzeczywiście działają magicznie?
Tyle się mówi o przerażających dziekanatach na uczelniach, gdzie panie są niemiłe i nic nigdy nie da się załatwić. Tylko gdy widzę studentów wparowujących tam, nastawionych bojowo i "paploczących" : ja muszę, ja chcę ponieważ ja potrzebuję, a pani jest od tego żeby załatwić, to wcale się nie dziwię, że takie legendy się tworzą.
Ja natomiast wchodzę z uśmiechem, witam się, dziękuję za pomoc i jeszcze nigdy nie spotkałam się z niemiłymi reakcjami...

...no, wyjątkiem jest tu Urząd Skarbowy. :)

Bądźmy dla siebie mili. Tak po prostu. Zwłaszcza w taki dzień jak dziś.

niedziela, 19 maja 2013

Noc kultury (nie)osobistej

 Za nami kolejna Noc Muzeów. O wiele bardziej rozczarowująca niż rok temu. No cóż, wystawy te same co wtedy, te same atrakcje. Czyżby nudą wiało w naszej kulturze? A może muzealnicy po prostu mają przygotowany zestaw, który jak co roku z lenistwa uruchamiają. W każdym razie wczoraj nie skupiałam się chyba aż tak na eksponatach, tylko na ludziach, którzy je oglądali.

Chociaż "oglądali" jest to zbyt mało obrazujące słowo. Oni wręcz chcieli tej kultury dotykać.
Bardzo szanuję i lubię koncepcję Nocy Muzeów ale mam wrażenie jednak, że wpuszcza się bydło na salony. Obok ludzi, którzy potrafią się zachować, rodziców, którzy umieją pokazać dziecku różne ciekawostki, opowiadać i uczyć obycia z dziełami sztuki, są też tacy, którzy wyrwali się całą rodzinką po prostu w miasto a dzieciaki mają kolejne pole do zabaw i bitew.

Czy tak trudno zrozumieć, że eksponat jest eksponatem, że nie wolno dotykać jeśli nie ma na to przyzwolenia, że jeśli nie ma szyby, to nie znaczy, że można tam wejść, dotknąć ? Ja rozumiem, jeśli zachowują się tak dzieci, bo dzieci są naturalnie, pięknie ciekawe świata, tylko czasem w ekstremalnych sytuacjach trzeba tą ciekawość trochę temperować :)

Lecz widząc wyrośniętych nastolatków w dresach ( kwestia ubioru to już zupełnie inny, dyskusyjny temat), którzy dosłownie biegają pomiędzy dziełami sztuki, wyrywają sobie z rąk udostępnione eksponaty, to tracę wiarę, że byli poddawani jakimkolwiek wpływom wychowawczym. I jeszcze ta postawa: że muszę dotknąć, że mi się należy, nie ważne, że muzeum z dobrej woli pozwoliło cykać sobie fotki w różnych strojach, nie muszę być wdzięczny, ja muszę dotknąć!
I chociaż taka jest zapewne idea, żeby dotknąć tej historii i kultury, to nie wiem czy naprawdę o taki efekt chodziło.


My w każdym razie z powodu zimna i bólu nóg "wymiękliśmy" trochę szybciej. Rozczarowani trafiliśmy na koncert Żuków, gdzie chociaż mogłam sobie ponucić ulubione kawałki Beatlesów. Tam też jednak pełno amatorów piwa pod chmurką i innych wariatów, którzy próbowali udawać rockmenów.
Nawet postanowienie o wypiciu studenckiego piwa nie wyszło. Zamiast tego uraczyliśmy się coca colą i mrożoną pizzą.  Może za rok będzie lepiej?

Na pocieszenie wstawiam zdjęcie żołnierza  Arkadiusza.

I nas na urokliwej, bydgoskiej Wyspie Młyńskiej, jeszcze pełnych zapału do zwiedzania. 

wtorek, 14 maja 2013

Studencki chillout

      Jak już ostatnio pisałam, najbardziej cieszy się człowiek z zaliczenia, które obleczone jest dużym wysiłkiem i ogromnym stresem.
Tak więc co się stresowałam to się stresowałam, co się narobiłam to się narobiłam, co się ukochany moich wystąpień próbnych nasłuchał to nasłuchał - udało się. W indeksie zawita ocena bardzo pozytywna, co jest wspaniałym przedsmakiem studenckiego odpoczynku.

I co prawda nie mam sił na wyjścia w miasto i przejmowanie władzy na te kilka dni. To akurat sobie odpuścimy. Ale na pewno wiele rozrywek dla zmęczonych studentów takich jak my się znajdzie. Będzie trochę piwka, trochę dobrych koncertów ale też odrobina kultury wyższej. Ale nasze juwenalia zaczniemy od gruntownego.... wyspania się! Potem dopiero ciesząc się z uroków bycia ludem jeszcze niepracującym zaczniemy się bawić.

Wszystkich studentów zaś pozdrawiam i życzę udanej zabawy ( przynajmniej tu w Bydgoszczy, nie wiem kiedy juwenalia wypadają w innych miastach).  Życzę również przetrwania zbliżających się sesji... I zatrzymania jak najdłużej tych studenckich chwil. Bo mimo wszystko piękne są, prawda?

piątek, 10 maja 2013

Majowy wieczór

Jest bardzo przyjemny wieczór. Mimo, że pada deszcz.
Na naszym studenckim balkonie zrobiło się całkiem romantycznie. W powietrzu jakby... miłość. No przecież mamy maj! Pachnie wiosennym deszczem, jest nawet ciepło, a jeśli złapie gęsia skórka obok jest ramię, które przytuli. Gdzieś pod nami rosną kwiatki,  wszędzie roznosi się aromat skoszonej niedawno trawy. Można by tak siedzieć godzinami i wdychać, patrzeć na ludzi, którzy śpieszą się do domu.

Można by było tak siedzieć i siedzieć, oj można. Ale niestety w życiu każdego studenta przychodzi ten dzień. Dzień, w którym trzeba przetrzeć oczy ze zdumienia, że skończyło się półroczne lenistwo. I na mnie przyszła kolej.


Czas zacząć się uczyć. Czuję się troszeczkę jak ten króliczek na moim zeszycie, ale dam radę. I wiem, że narzekam, każdy narzeka. Ale tak między nami, wiem już, że będzie mi trochę brakowało tej nauki gdy skończę  swoją edukację. Szelest papieru, pokaleczone palce od ostrych krawędzi kartek, ciągłe przepytywania się, nauka na leżąco, stojąco, klęcząco i w różnych kosmicznych pozach, picie kawki, pocieszanie się słodkimi rzeczami, ogromny stres, no a na końcu wielka radość ze zdania mega trudnego egzaminu. 
Przeraża mnie jedynie wizja publicznego wystąpienia, już we wtorek. Chyba gorzej niż przed maturą się stresuję. Pisać mogłabym eseje, elaboraty i wypracowania. Ale żeby produkować się przez 15 minut i to na ocenę? Brrr. 

No ale nic, to we wtorek. Dzisiaj mamy piątek. Bardzo ładny, majowy wieczór. Czas znów odwiedzić balkon, powdychać świeże powietrze. Popatrzeć, podumać. 
Czujecie?
W powietrzu jakby miłość :)

poniedziałek, 6 maja 2013

Choróbsko

Drogi czytelniku.

Dobrze Ci radzę - nie choruj w w długie weekendy, święta, majówki i inne okazje. A już na pewno nie choruj tak, że niby nie ciężko, a cierpisz.  Będziesz zepchnięty w gąszcz nieporadnych  rąk, w nieczułą otchłań bieli lekarzy ze świątecznych dyżurów. Odsyłany od drzwi do drzwi, od leku do leku, od apteki do apteki i do domu. Tak żeby Cię przesunąć, przeczekać, odstawić, odbębnić ale czy wyleczyć?  No chyba, że masz wykupiony karnet w prywatnej klinice. O, tak chorować to bym mogła.
Albo bym życzyła sobie takiego doktora Housa, co bym dla niego nie była trudnym przypadkiem klinicznym. Pewnie by tylko rzucił okiem i od razu by wiedział co mi jest. Nasi lekarze też często tylko rzucają okiem, tylko dlaczego nie są tacy efektywni?

I tak to właśnie mój weekend wyglądał. Wszyscy zauroczeni zapachem grillowanych kiełbasek, ja natomiast oglądałam familijne filmy, co w każdym po kolei spełnił się wielki amerykański sen.
I kto mi odda moją majówkę, kiedy to od dzisiaj wtłoczona znów jestem w system obowiązków i nakazów?

Zaczęłam za to ciut bardziej szanować rady najbliższych. "Schowaj plecy bo nerki  przeziębisz", " Ubierz się cieplej". Bo człowiek młody i głupi i tylko do czasu wkłada dobre rady do lamusa. Jak ból złapie to się dopiero można wystraszyć.
Niestety trzeba o siebie dbać i troszczyć, żeby jako tako za dwadzieścia lat się jeszcze nie rozlecieć.

Wam życzę zdrowia i cieszenia się ze słoneczka.
A no i powodzenia dla maturzystów, żeby pisali swój egzamin z przyjemnością. Bo to piękny czas jest, tylko te kasztany trochę niegotowe :)

sobota, 27 kwietnia 2013

W poszukiwaniu szarych komórek

Kurczę, zaraz wyjdzie na to, że z choinki się urwałam i wszystko mnie na tym świecie zadziwia. Ale chyba czasem tak jest. No bo ostatnio na przykład natknęłam się na to:


Każdemu polecam wytrwać do końca, bo tam zderzenie wiedzy gimnazjalistów, przed którymi świat stoi otworem, z wiedzą człowieka, przed którym wiele dróg już zamkniętych. Oglądając byłam przerażona, bo smutny jest taki widok. Już nie same braki wiedzy bolą, bo to się da nadrobić, ale brak logicznego, krytycznego myślenia.
Ostatnio jedna z wykładowczyń pokazała nam film, w którym stawia się tezę, że w całym systemie edukacyjnym naszych czasów chodzi o to by wykształcić tak naprawdę głupków. Państwo zabiera dzieci na 5 dni w tygodniu, na wiele godzin i indoktrynuje je. I wychodzi potem, że mamy takich wtórnych analfabetów, którzy posiadają kompletnie nieprzydatną wiedzę, za to nie umiejących myśleć, analizować, dochodzić do własnych wniosków. Łatwiej się takimi ludźmi po prostu steruje.
Trochę się wtedy wkurzyłam, no bo jak to, sama z takiego systemu wyszłam i głupia, zindoktrynowana się nie czuję. Chociaż z drugiej strony, w ogóle nie zawdzięczam tego szkole.
Wiec muszę się chyba z tym filmem chociaż trochę zgodzić. I przede wszystkim nie mieć pretensji do tych młodych ludzi,  tylko do tego budynku stojącego za nimi.
A jak się ratować przed taką intelektualną zagładą? Jednym ratunkiem są książki, czytanie, czytanie i czytanie. A czytelnictwo w Polsce spada przerażająco.  Ceny książek natomiast idą w górę mam wrażenie.
I jeden z efektów widzimy u góry. Mamy żywe dowody. Co z tym zrobimy?

środa, 24 kwietnia 2013

Gołąb

Właśnie świadkiem byłam dziwnej i niecodziennej sytuacji, choć pewnie wielu przeszłoby obok tego, nawet nie zauważając problemu.

Jest naprzeciwko naszego studenckiego gniazdka jakiś kabel przeciągnięty i bardzo lubią siadać na nim wszelkie ptaszki.
Dzisiaj siedział gołąb. Ot zwykły taki,szary,  patrzył się ze zdziwieniem na ludzi przechodzących pod nim.

Siedzę sobie,  słucham ćwierkania, gruchania i piszę referat. Nagle skupienie przerywa mi głośne sioo, siooo. Sioo, sioo powtarzało się aż za często, więc wkurzona podbiegłam do okna ( bardzo łatwo irytują mnie hałasy gdy się uczę).
Patrzę, a tu dziecko jakieś i najwidoczniej jego dziadek z zapałem odganiają gołębia. Dziecko dzierżyło tornister - zapewne starszy pan odprowadzał go ze szkoły i miał sprawować nad nim opiekę.
Tymczasem tego gołębia przeganiają, wołając sioo,sioo. Zdziwiłam się bardzo, bo nie rozumiałam czemu tak zawzięcie  chcą biedną ptaszynę wykurzyć. Toż ani kupy gołąb nie zrobił na żadnego ludzia (chyba), ani mu żadne niebezpieczeństwo nie groziło, ba nawet ładny widoczek z niego, taki wiosenny.
Pomyślałam - zabawa może taka w przeganianie gołębia, aczkolwiek ja o takiej nigdy nie słyszałam.
Oczy mi wyszły jednak z orbit, gdy zobaczyłam jak dziadek z wnuczkiem chwytają za kamyki i zaczęli rzucać nimi w gołębia.
Im bardziej zawzięcie rzucali tym bardziej z okna się wychylałam i zastanawiałam się co zrobić, czy zwrócić uwagę, czy kamieniem też sobie porzucać, tylko że w nich.

Nagle starszy pan zauważył mnie, że się przyglądam, otrząsnął się, poprawił kurtkę, przygładził grzywkę i począł krzyczeć na wnuczka, że ma zostawić gołębia, że nie wolno rzucać, że idziemy do domu.

Dziecko mocno zdezorientowane, no bo jak to, jeszcze sekundę temu rzucać wolno było i zabawa była przednia. A teraz co?

I cały czas się zastanawiam co ten gołąb im zrobił?
Nie byłabym sobą też, gdyby mi się pedagogiczne lęki nie włączyły, że dziecku się włączą schematy, że rzucać kamieniami wolno, gdy coś komuś nie pasuje. Najpierw w ptaka bo siedzi za nisko, potem w kolegę bo zabawki nie chce dać, może w jakiegoś bezdomnego, bo też przeszkadza i brzydko pachnie.

W każdym razie siedzę teraz i się dziwię. I długo dziwić się jeszcze będę. Pewnie całe życie.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Dopasowani

Słyszę często od znajomych, którzy są już "sparowani", że z drugą połówką to gotować się nie da. Bo pod nogami się plącze, a to mu się nie chce, a w ogóle to lepiej samemu w kuchni rządzić.
A ja?
Złapałam się ostatnio na tym, jak z ukochanym staliśmy nad garnkiem barszczu próbując go przyprawić. I wierzcie mi, miny mieliśmy epicko poważne, usta wydęte w podkówkę i cmokaliśmy ze smakiem po każdym  spróbowanym łyku.  Wyglądaliśmy komicznie, jakbyśmy jakąś miksturę magiczną przyrządzali, ale barszcz wyszedł świetnie!
I nie wyobrażam sobie, żebym dzień w dzień musiała sama sterczeć przy garach. Lubię z kimś kroić, siekać, przyprawiać, wymyślać przepisy a potem razem pałaszować. Bardzo fajnie wspólne gotowanie ( i jedzenie) zbliża ludzi.
Chociaż nie powiem, miło też przyjść zmęczonym do domu i zobaczyć na stole gotową już kolację :)



Poza tym drodzy studenci zbliżają się juwenalia! Ja w tym roku pierwszy raz mam zamiar świętować tak, aby wreszcie się za coś lub za kogoś przebrać. Szukamy z ukochanym jakiegoś fajnego, niedrogiego przebrania, co by przyciągało dużo mamonki do słoiczka.
Co radzicie? :)

piątek, 19 kwietnia 2013

Nastrojeni


Wróciliśmy z filharmonii, żyjemy. Mimo, że był to nas pierwszy raz możemy stwierdzić, że jesteśmy melomanami.  
Kurczę, niezależnie od tego jak dobre będziesz miał słuchawki czy głośniki, nie przeżyjesz tego, co przeżyć można siedząc przed żywą orkiestrą.  Półtorej godziny czystej sztuki, artystów.  Wszystko odświętne, wyjątkowe. Ahh... rozpływam się.
Jestem wręcz zauroczona, zwłaszcza panami ubranymi w smoking. Po mundurze marynarskim, to chyba mój drugi ulubiony strój męski. No i nie byłabym sobą gdybym nie wspomniała o Panu wiolonczeliście, który tak wczuwał się w atmosferę, że wyglądał jakby kochał się ze swoją wiolonczelą.  Chapeau bas dla niego, choć wiadomo znawcą muzyki klasycznej nie jestem.

Poza tym koncert z okazji wyjątkowej - rocznicy powstania w getcie warszawskim. I chyba tak wolę świętować, pamiętać, czcić. Nie lubię pustego gadania, roztkliwiania się, nic nie znaczących gestów. Wolę siedzieć wbita w fotel, słuchać, przeżywać, milczeć i tak po prostu - pamiętać.

Nie ma mega fotorelacji. Byliśmy bardziej zajęci podziwianiem pięknych sal, przechadzaniem się po foyer ( nareszcie wiemy co to jest!), niż robieniem fotek. Ale na szczęście jest kilka zdjęć: 

To ja z moim gentlemanem, tuż przed wyjściem 

Nasze wyposażenie:



 No i na końcu ja - bardzo niewyraźnie, ale za to przed filharmonią




Czekam więc na kolejne konkursy, chętnie zdobędę jakieś bilety. :) No i rzecz jasna po tak miłych przeżyciach wybieramy się do opery ( jak wysupłamy fundusze). Najbardziej jednak czekamy na zbliżającą się powoli noc muzeów. 18 maja każdemu polecam wyjść wieczorem na miasto, powłóczyć się i odkurzyć muzealne gabloty. Warto! 


czwartek, 18 kwietnia 2013

Na poważnie

Jak pisałam kilka notek wcześniej lubię grać w konkursach. No i dziś udało mi się wygrać jakże miłe urozmaicenie jutrzejszego wieczoru. Otóż kochani, wybieramy się jutro do... filharmonii. Sprawa niezwykle poważna, nie ma co.
Garderoba już zaplanowana, jutro tylko trzeba kupić mojemu gentelmenowi buty i możemy pławić się w dźwiękach muzyki klasycznej.
Radość ma duża, bo dawno już nie miałam okazji pójść w takie miejsce. W operze byłam już parę lat temu, w filharmonii będę pierwszy raz. Ah, jak ja lubię takie klimaty!
Fotorelacja niewykluczona.
A  czy ktoś z was też jest melomanem?  :)

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Cisza na fali

Parę tygodni temu zepsuł nam się w studenckim gniazdku telewizor. Popukaliśmy go, postukaliśmy, on dalej nie działał. Ze smutkiem go więc pożegnaliśmy i odstawiliśmy na szafę. Ze smutkiem, bo to wierny towarzysz naszych posiłków był i grało coś zawsze jak się człowiek rano szykował i jak szedł spać.

I nagle gdy go nie ma, coś się zmieniło. Martwa cisza? Niekoniecznie. Posiłki zupełnie inne. Takie bardziej wspólne, rozmowne. I kolacje romantyczniejsze. I wieczory takie spokojniejsze i na spacer bardziej chce się pójść.
Nie brak mi też zgiełku informacji. Teraz mam wrażenie, że w odbiorniku był tylko krzyk, krzyk i tragedie. Teraz wystarczy mi, że wiem co się w świecie dzieje - jest przecież Internet ( tylko tutaj też trzeba umieć filtrować informacje) oraz parę ciekawych artykułów. No i czasem obejrzymy jakiś film albo serial przez Internet. Ale to ja wybieram, nie muszę słuchać wrzaskliwych "ogłupiaczy".
 Czytanie blogów to też bogactwo wiedzy. Naprawdę. Ostatnio z jednego zaczerpnęłam pomysł badań na zajęcia.

I mimo, że mieliśmy skombinować  nowy telewizorek, to jakoś mi nie śpieszno.
Jest cicho, spokojnie, błogo i bardzo bardzo miło :)

niedziela, 14 kwietnia 2013

Ideały

Chodzę sobie po blogach, czytam i czytam. Czasem ludzie mnie zadziwiają.
Pisałam już licencjat o pogubionych nastolatkach, które dążą do ideału, odchudzają się, katują, pragną zdobyć uznanie, sukces, powodzenie u chłopaka. Zapewne takim  nastolatkom  z odrobiną pomocy minie.

Ale co jeśli widzę wypowiedzi młodej, ale dorosłej już kobiety, która twierdzi, że ten ideał chce osiągnąć? Kupuje tony kosmetyków, odchudza się, planuje, rozważa. Być może myśli, że jeśli schudnie parę kilo, osiągnie w życiu sukces? Czy będzie kiedyś szczęśliwa? No bo jak schudnie to mięśnie będą nie takie, a może nogi będą nierówne albo nos nie w tę stronę przekrzywiony.
Czyż w w tym wieku nie powinno wiedzieć się już, że czegoś takiego jak ideał po prostu nie ma?

Rozumiem stawianie sobie celów, ciągłe rozwijanie się -  to jest piękne. Ale tego co dała nam "Bozia" już raczej nie zmienimy. Zamiast walczyć ciągle z tym czego w sobie nie lubimy, po prostu to pokochajmy.

I przeklinam czasem te wszystkie mass media, modę, te gazetki, o których pisałam parę notek temu. To wszystko robi z nas takie babsztyle pędzące ślepo ku jednemu - ku ideałowi spoglądającemu z okładki.
No i każda z nas się na to nabiera. A to kupi się krem na podniesienie cycków, a to cudowne pastylki zmniejszające łaknienie, a to szminka dziesięciokrotnie powiększająca usta.
I gdzie tu miejsce na oryginalność?


sobota, 13 kwietnia 2013

Miłość

Lekko odurzona winem obejrzałam przed chwilą " Miłość" M. Haneke.  I teraz dla odmiany jestem lekko odurzona filmem. I choć ziewnęłam czasem, to czasu za straconego nie uważam.
Bez lukrowanych scen, bez pięknych młodych panien i przystojnych kawalerów, bez fikuśnej fabuły z happy endem też można pokazać uczucie.

I to jakie...
Jak powiedziała moja mama każdy młody człowiek powinien to obejrzeć.
No cóż, mnie też mam nadzieję czas kiedyś przyprószy siwym włosem. I chciałabym mieć wtedy, tak jak i dziś oparcie. Silne ramię gdzieś obok, wsparcie w każdej możliwej sytuacji. Gdy będę chora i zasmarkana,  ale też wtedy gdy będę miała ogromny problem.
Chcę oglądać za kilkadziesiąt lat swoje zdjęcia i  tak jak bohaterka filmu patrzeć na swoje długie i piękne życie.

No to czas ten album życia zapełniać, prawda? Bo czas pędzi i gna i przecieka przez palce. Ale to już temat na inne rozmyślania.
Więc żeby tego czasu nie marnować uciekam prosto w ramiona mojego mężczyzny.
Tak po prostu. Ot tak, cieszyć się.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Samodzielny jak student

Parę wpisów temu narzekałam na studentów. Ale nacja ta na pewno ma swoją mocną stronę. Przetrwanie.
Od paru lat powtarzam - chcesz mieć dobrego i gospodarnego męża - wyślij go na studia. Człowiek sam, z daleka od domu, a najlepiej z niedużymi finansami nauczy się tej trudnej sztuki radzenia sobie.
Często po ślubie rozczarowane młode mężatki wpatrują się w swojego ukochanego i dziwią się, że a to wyprać sobie nie umie, a to do sprzątania się nie garnie a na romantyczną kolację to tylko do restauracji.

Ja gdybym na studia nie poszła to nadal pewnie nie umiałabym ugotować zupy, wyczarować szybkiej kolacji z resztek w lodówce albo zrobić obiadu za parę złotych na cały tydzień. Rodzina natomiast nadziwić się nie może, że potrafię tak sprawnie i efektywnie sprzątać - kiedyś też nie miałam tych czynności tak opanowanych. W dodatku kryzysowe sytuacje rozwiązuję na medal. Nie chwaląc się jestem mistrzem mycia okien bez użycia specjalnego środka. Wystarczy kapka szamponu lub chusteczki do mycia okularów. Skuteczne, a jak ładnie pachnie!

I jak grzyby po deszczu wyrastają poradniki, strony: jak przetrwać, jak ugotować najtaniej, jak zagrzać parówkę gdy nie masz garnka itd. Skorzystać może nie tylko student :)
A i żeby zadbać o potrzeby wyższego rzędu pewnie i jakieś darmowe wyjście do kina się skombinuje.

Student żebrak, ale pan!

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Nowa era młodzieży

Wiem, wiem, że już za czasów Sokratesa narzekano na ówczesną młodzież, kompletnie jej nie rozumiano, obawiano się o przyszłość państw i narodów. " Co z nich wyrośnie" - powiadano z rezygnacją.
Ja będąc jeszcze młodszą niż jestem osóbką obiecałam sobie, że zawsze młodzież będę rozumieć no i oczywiście swoje dzieci w duchu tego ponad pokoleniowego zrozumienia wychowywać będę.

Stoję jednak niedawno  na przystanku wpatrując się w licznie zgromadzonych ludzi. Dostrzegam grupkę dziewczynek, nazwać ich inaczej nie mogę. Dziewczynek po prostu, ledwo wyrośniętych od ziemi, dopiero co do szkoły wyprawionych, gdzieś 8-10 lat na oko. Jedna z nich jednak się  wyróżniała. Nie wzrostem czy obwodem brzucha ale swoim pięknym ubrankiem, wyjętym jakby z paryskiego journala. Włoski pięknie falowane, opadały na idealnie skrojony płaszczyk podkreślający wdzięki dziewczęcia. Nie wiedziałam nawet, że 10 latka może mieć taką talię. Torebka rzecz jasna markowa, trochę kosztować musiała. Na ustkach połyskiwała subtelnie czerwona szminka. Gdy wyciągnęła swój supernowoczesny telefon zawstydziłam się spoglądając na mojego już zużytego smartfona.

I stwierdziłam wtedy, że moje postanowienie o wiecznym rozumieniu młodszych ode mnie legło w gruzach. Ja w tym wieku raczej na pewno marzyłam o tornistrze z bajkowymi postaciami  a malowanie szminką i innymi kosmetykami mamy odbywało się tylko przed lustrem, jako zabawa w księżniczkę.
A szkoda, myślałam, że jako młoda pani pedagog, pójdę do jakiejś placówki i będę rozumieć się z dzieciakami -  przecież ja sama stosunkowo niedawno chodziłam do szkoły.
Tymczasem będę musiała się uczyć wszystkiego od początku. Począwszy od kultury i języka dzieciaków po zbyt wyrozumiałych i pozwalających na wszystko rodziców.
I chyba, że każdy z nas stanie przed taka ścianą lub jakieś miłe dziecko uświadomi, że my już niczego nie rozumiemy, nie czaimy, nie kumamy bazy, a w ogóle to jesteśmy stare pryki. Taka kolej rzeczy.

piątek, 5 kwietnia 2013

Gazetki dla kobietki

Wpadła mi w ręce jakaś gazetka, z jakąś uśmiechniętą panią na okładce. Wszystko to co kobieta wiedzieć powinna. Czyli? Jak się ładnie umalować i ubrać, ugotować smaczny posiłek, wychować grzeczne i ułożone dziecko, ułożyć męża by nie zdradzał a na końcu w ramach rozrywki sprawdzić horoskop. Oczywiście w horoskopie napisane, że i coś się przypali i dziecko nieposłuszne będzie i mąż będzie fikał na prawo i lewo, więc następny numer wspaniałego czasopisma trzeba kupić.
I tak w saloniku prasowym przejść się można i pewnie 8/10 gazet dla pań pod ten wzór będzie sprzedawanych. No cóż, pewnie się sprzedaje... Bo i tanie. Wartościowsze pozycje są 2, 3 razy droższe, no ale to już pewnie dla innych kobiet, dla tych co osiągnęły sukces, wybiły się ponad wyżyny i mogą pozwolić sobie na intelektualne wzniesienia.

I czasem się zastanawiam gdzie się zaklasyfikować, bo dla mojej grupy wiekowej to chyba przeznaczone są te specjalistyczne o modzie i plotki o gwiazdach. Czyli płacę kupę kasy za to, że ktoś mi pokaże co mogę w różnych sklepach kupić ( jakby buszowanie między wieszakami już nie przynosiło radości).

Tylko jakoś się w tym nie odnajduję. Nie umiem się wciskać w ramkę. Może ktoś mnie wciśnie i zaklasyfikuje gdzieś? Bo czasem w kiosku czuję się jak przybysz z nieznanej planety.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Pasja i walka z zimą.

Jedni wieczorami rozwiązują krzyżówki, inni zbierają znaczki lub sadzą roślinki, ja lubię brać udział w konkursach, w potyczkach na słowa i innych szaradach. Czasem uda się coś wygrać. Oto moja ostatnia zdobycz:
Może któraś z nich zajmie mnie na dłużej, może którąś polecę,zobaczymy. Póki co czekam jeszcze na dwie skromne paczuszki, zobaczymy cóż tam zastanę.
A tymczasem wszyscy czekają na wiosnę. Moje rozklejające się zimowe butki też - przecież to paranoja, żebym w kwietniu miała kupować śniegowce. Póki co jeszcze się nie uginam, walczę. Jutro na przywołanie wiosny kupuję trampki!



sobota, 30 marca 2013

Nieżyczenia

Z okazji zbliżających się uroczystości nie będę układać pustych i przesłodkich jak wielkanocny baranek wierszyków. Ja sama mam dość czytania tego.

Życzę wam więc jak najmniej nieszczerych życzeń ( zwłaszcza takich z żółtymi kurczaczkami, na zielonej trawce z jajeczkami itp),
jak najmniej niechcianych kilogramów zdobytych przez zasiedzenie przy stole
i żeby wasze jajo wygrało we wzajemnym stukaniu się.

Życzenia te są jak najbardziej szczere i od serca. Wesołych!