czwartek, 30 maja 2013

Aby nauka w las nie poszła

Pogoda nadal nieciekawa, co jakiś czas słońce znika i nasze plany na spędzenie długiego weekendu zmywa deszcz.

Jak mniemam niektórzy studenci zasiedli do nauki. Ja też się staram, co wychodzi z różnym skutkiem. 

Jednym ze skutków jest myślenie, co by tu naskrobać na blogu. Napiszę więc o nauce!
Ostatnio pojawiło się nawet pytanie jakie metody wkuwania są najlepsze.
No mogłabym prawić morały:  że czytać trzeba, żeby powtarzać na głos, żeby pisać ściągi dla lepszego zapamiętania. 
Ja jednak przedstawię sprawę nieco inaczej. 
Otóż uważam, że nie trzeba siedzieć sztywno przed podręcznikiem, żeby coś zapamiętać. 

Można na przykład umilić sobie ciężki materiał czymś niezwykle lekkim i słodkim. Przetestowałam specjalnie dla was tę metodę.


Należy w tej metodzie porozdzielać partie materiału czymś słodkim i przez nas lubianym. W tym wypadku widzimy mój podręcznik do logiki ( jeśli ktoś ją przerabiał, ten zna moje cierpienie). Sposób bardzo przyjemny. Jednak jest i smutna wiadomość. Skutki uboczne mogą być widoczne na wadze po skończonej sesji :(

Innym przyjemnym pomysłem jest śpiewanie piosenek. Można pokusić się o układanie swoich ballad na temat filozofii, albo przebojów rockowych z motywami historycznymi. Co kto lubi i musi umieć. 
Można też skorzystać  z gotowych "śpiewających encyklopedii".  


A czy wy wiedzieliście wcześniej czym jest Chujten? :) Ja nie wiedziałam, ale pamiętać będę już chyba zawsze. 

Może ktoś  ma równie przyjemne sposoby na naukę?




sobota, 25 maja 2013

Krótkie przesłanie na deszczową sobotę

Jest szaro, buro, pada. Wiosna traci jakoś na znaczeniu, jakoś nie ma tej zielonej radości. Wszyscy pozaszywani w domach i tylko zza firanki wyglądają na brzydki świat.
Bądźmy chociaż dla siebie mili.

Dzisiaj stojąc w niemiłosiernie długiej kolejce aby kupić parę plasterków szynki, aż mną zatrzęsło gdy usłyszałam: "Te, pani, ile to tam jest tego mięsa?"  Klientka wypowiadająca te słowa, z ręką założoną na biodrach, protekcjonalnie patrzyła w kierunku uwijającej się ekspedientki. Przez całą długość kolejki nie usłyszałam chyba od klientów żadnego : "dziękuję", "poproszę". A o słowach tych uczą już w przedszkolu, że dużą wartość mają, że podobno działają magicznie.
No cóż, owa pani klientka najwyraźniej się o tym nie przekonała, zostawiając pustą ciszę po skierowanym do niej "dziękuję, miłego dnia", sięgając po nałożony jej kawał mięsa zza lady, która najwidoczniej dzieli ludzi na lepszych i gorszych.

A czy te słowa rzeczywiście działają magicznie?
Tyle się mówi o przerażających dziekanatach na uczelniach, gdzie panie są niemiłe i nic nigdy nie da się załatwić. Tylko gdy widzę studentów wparowujących tam, nastawionych bojowo i "paploczących" : ja muszę, ja chcę ponieważ ja potrzebuję, a pani jest od tego żeby załatwić, to wcale się nie dziwię, że takie legendy się tworzą.
Ja natomiast wchodzę z uśmiechem, witam się, dziękuję za pomoc i jeszcze nigdy nie spotkałam się z niemiłymi reakcjami...

...no, wyjątkiem jest tu Urząd Skarbowy. :)

Bądźmy dla siebie mili. Tak po prostu. Zwłaszcza w taki dzień jak dziś.

niedziela, 19 maja 2013

Noc kultury (nie)osobistej

 Za nami kolejna Noc Muzeów. O wiele bardziej rozczarowująca niż rok temu. No cóż, wystawy te same co wtedy, te same atrakcje. Czyżby nudą wiało w naszej kulturze? A może muzealnicy po prostu mają przygotowany zestaw, który jak co roku z lenistwa uruchamiają. W każdym razie wczoraj nie skupiałam się chyba aż tak na eksponatach, tylko na ludziach, którzy je oglądali.

Chociaż "oglądali" jest to zbyt mało obrazujące słowo. Oni wręcz chcieli tej kultury dotykać.
Bardzo szanuję i lubię koncepcję Nocy Muzeów ale mam wrażenie jednak, że wpuszcza się bydło na salony. Obok ludzi, którzy potrafią się zachować, rodziców, którzy umieją pokazać dziecku różne ciekawostki, opowiadać i uczyć obycia z dziełami sztuki, są też tacy, którzy wyrwali się całą rodzinką po prostu w miasto a dzieciaki mają kolejne pole do zabaw i bitew.

Czy tak trudno zrozumieć, że eksponat jest eksponatem, że nie wolno dotykać jeśli nie ma na to przyzwolenia, że jeśli nie ma szyby, to nie znaczy, że można tam wejść, dotknąć ? Ja rozumiem, jeśli zachowują się tak dzieci, bo dzieci są naturalnie, pięknie ciekawe świata, tylko czasem w ekstremalnych sytuacjach trzeba tą ciekawość trochę temperować :)

Lecz widząc wyrośniętych nastolatków w dresach ( kwestia ubioru to już zupełnie inny, dyskusyjny temat), którzy dosłownie biegają pomiędzy dziełami sztuki, wyrywają sobie z rąk udostępnione eksponaty, to tracę wiarę, że byli poddawani jakimkolwiek wpływom wychowawczym. I jeszcze ta postawa: że muszę dotknąć, że mi się należy, nie ważne, że muzeum z dobrej woli pozwoliło cykać sobie fotki w różnych strojach, nie muszę być wdzięczny, ja muszę dotknąć!
I chociaż taka jest zapewne idea, żeby dotknąć tej historii i kultury, to nie wiem czy naprawdę o taki efekt chodziło.


My w każdym razie z powodu zimna i bólu nóg "wymiękliśmy" trochę szybciej. Rozczarowani trafiliśmy na koncert Żuków, gdzie chociaż mogłam sobie ponucić ulubione kawałki Beatlesów. Tam też jednak pełno amatorów piwa pod chmurką i innych wariatów, którzy próbowali udawać rockmenów.
Nawet postanowienie o wypiciu studenckiego piwa nie wyszło. Zamiast tego uraczyliśmy się coca colą i mrożoną pizzą.  Może za rok będzie lepiej?

Na pocieszenie wstawiam zdjęcie żołnierza  Arkadiusza.

I nas na urokliwej, bydgoskiej Wyspie Młyńskiej, jeszcze pełnych zapału do zwiedzania. 

wtorek, 14 maja 2013

Studencki chillout

      Jak już ostatnio pisałam, najbardziej cieszy się człowiek z zaliczenia, które obleczone jest dużym wysiłkiem i ogromnym stresem.
Tak więc co się stresowałam to się stresowałam, co się narobiłam to się narobiłam, co się ukochany moich wystąpień próbnych nasłuchał to nasłuchał - udało się. W indeksie zawita ocena bardzo pozytywna, co jest wspaniałym przedsmakiem studenckiego odpoczynku.

I co prawda nie mam sił na wyjścia w miasto i przejmowanie władzy na te kilka dni. To akurat sobie odpuścimy. Ale na pewno wiele rozrywek dla zmęczonych studentów takich jak my się znajdzie. Będzie trochę piwka, trochę dobrych koncertów ale też odrobina kultury wyższej. Ale nasze juwenalia zaczniemy od gruntownego.... wyspania się! Potem dopiero ciesząc się z uroków bycia ludem jeszcze niepracującym zaczniemy się bawić.

Wszystkich studentów zaś pozdrawiam i życzę udanej zabawy ( przynajmniej tu w Bydgoszczy, nie wiem kiedy juwenalia wypadają w innych miastach).  Życzę również przetrwania zbliżających się sesji... I zatrzymania jak najdłużej tych studenckich chwil. Bo mimo wszystko piękne są, prawda?

piątek, 10 maja 2013

Majowy wieczór

Jest bardzo przyjemny wieczór. Mimo, że pada deszcz.
Na naszym studenckim balkonie zrobiło się całkiem romantycznie. W powietrzu jakby... miłość. No przecież mamy maj! Pachnie wiosennym deszczem, jest nawet ciepło, a jeśli złapie gęsia skórka obok jest ramię, które przytuli. Gdzieś pod nami rosną kwiatki,  wszędzie roznosi się aromat skoszonej niedawno trawy. Można by tak siedzieć godzinami i wdychać, patrzeć na ludzi, którzy śpieszą się do domu.

Można by było tak siedzieć i siedzieć, oj można. Ale niestety w życiu każdego studenta przychodzi ten dzień. Dzień, w którym trzeba przetrzeć oczy ze zdumienia, że skończyło się półroczne lenistwo. I na mnie przyszła kolej.


Czas zacząć się uczyć. Czuję się troszeczkę jak ten króliczek na moim zeszycie, ale dam radę. I wiem, że narzekam, każdy narzeka. Ale tak między nami, wiem już, że będzie mi trochę brakowało tej nauki gdy skończę  swoją edukację. Szelest papieru, pokaleczone palce od ostrych krawędzi kartek, ciągłe przepytywania się, nauka na leżąco, stojąco, klęcząco i w różnych kosmicznych pozach, picie kawki, pocieszanie się słodkimi rzeczami, ogromny stres, no a na końcu wielka radość ze zdania mega trudnego egzaminu. 
Przeraża mnie jedynie wizja publicznego wystąpienia, już we wtorek. Chyba gorzej niż przed maturą się stresuję. Pisać mogłabym eseje, elaboraty i wypracowania. Ale żeby produkować się przez 15 minut i to na ocenę? Brrr. 

No ale nic, to we wtorek. Dzisiaj mamy piątek. Bardzo ładny, majowy wieczór. Czas znów odwiedzić balkon, powdychać świeże powietrze. Popatrzeć, podumać. 
Czujecie?
W powietrzu jakby miłość :)

poniedziałek, 6 maja 2013

Choróbsko

Drogi czytelniku.

Dobrze Ci radzę - nie choruj w w długie weekendy, święta, majówki i inne okazje. A już na pewno nie choruj tak, że niby nie ciężko, a cierpisz.  Będziesz zepchnięty w gąszcz nieporadnych  rąk, w nieczułą otchłań bieli lekarzy ze świątecznych dyżurów. Odsyłany od drzwi do drzwi, od leku do leku, od apteki do apteki i do domu. Tak żeby Cię przesunąć, przeczekać, odstawić, odbębnić ale czy wyleczyć?  No chyba, że masz wykupiony karnet w prywatnej klinice. O, tak chorować to bym mogła.
Albo bym życzyła sobie takiego doktora Housa, co bym dla niego nie była trudnym przypadkiem klinicznym. Pewnie by tylko rzucił okiem i od razu by wiedział co mi jest. Nasi lekarze też często tylko rzucają okiem, tylko dlaczego nie są tacy efektywni?

I tak to właśnie mój weekend wyglądał. Wszyscy zauroczeni zapachem grillowanych kiełbasek, ja natomiast oglądałam familijne filmy, co w każdym po kolei spełnił się wielki amerykański sen.
I kto mi odda moją majówkę, kiedy to od dzisiaj wtłoczona znów jestem w system obowiązków i nakazów?

Zaczęłam za to ciut bardziej szanować rady najbliższych. "Schowaj plecy bo nerki  przeziębisz", " Ubierz się cieplej". Bo człowiek młody i głupi i tylko do czasu wkłada dobre rady do lamusa. Jak ból złapie to się dopiero można wystraszyć.
Niestety trzeba o siebie dbać i troszczyć, żeby jako tako za dwadzieścia lat się jeszcze nie rozlecieć.

Wam życzę zdrowia i cieszenia się ze słoneczka.
A no i powodzenia dla maturzystów, żeby pisali swój egzamin z przyjemnością. Bo to piękny czas jest, tylko te kasztany trochę niegotowe :)