sobota, 22 listopada 2014

Muzycznie

Zdążyłam już parę razy odespać "wyborowe" niedobory snu, oficjalnych wyników nie ma nadal. No, cóż... :)


W tym tygodniu natomiast wzbogaciłam się o...



Nie mam zwyczaju kupowania płyt. Nie miałam dotąd takiej potrzeby. Wydanie kilkudziesięciu złotych to dość spory wydatek dla mojego budżetu. Szczerze powiedziawszy nigdy nikt nie zachwycił mnie do tego stopnia, żebym pobiegła po jego krążek do sklepu. Do czasu.

Pewnego deszczowego dnia wybrałam się koncert. Nie obiecywałam sobie wiele, ot miałam okazję pójść, stwierdziłam, że posiedzę, wysłucham, odbębnię, może się nawet nie wynudzę.
No i miałam okazję posłuchać Natalii Przybysz i Tymona Tymańskiego, spragnionych lata, wieńczących wspólną trasę koncertową. O ile występ tego drugiego Pana rzeczywiście przyprawiłam paroma ziewnięciami, to pierwsza część zawróciła mi w głowie.
Wbita w fotel, rozmarzona, kiwająca stopą. Jeszcze nigdy nie byłam tak oczarowana. Nie spodziewałam się, że chora, zakatarzona, niepozorna dziewczyna w pomiętej bluzie może zrobić taki show i sprawić taką przyjemność moim uszom. Do tego trzej seksowni gitarzyści, czarujący perkusista - kupiłam to.
No i od tego dnia odliczałam do wydania ich płytki.

Pojawiła się w poniedziałek. W środę, jak tylko znalazłam chwilkę w podskokach pobiegłam i kupiłam. Ale nie włożyłam od razu do odtwarzacza nie, nie. :)  Wykonałam wszystkie obowiązki zaplanowane na ten dzień, zapaliłam pachnący kominek, a obok parzyła się egzotyczna herbatka.
No i muzyka wbiła mnie w fotel po razu drugi.
Można zrobić dobrą płytę i to po polsku? Można! Mamy jednak w Polsce talenty i nie warto ich szukać w jakichś talent show.
 A to, że ja, sceptyczka kupowania płyt poszłam i kupiłam to świadczy samo za siebie. Jest to też w pewnym stopniu ukłon z mojej strony, bo to co potrafi ta dziewczyna... Mnie naprawdę ciężko oczarować.
Byle tak dalej, byle po polsku.
Wam też polecam "wygooglować" jakiś nowy teledysk Natu, posłuchać, pomyśleć, potupać nogą. A nuż się spodoba. :)


wtorek, 18 listopada 2014

Wyczerpanie.

Nie mam sił.
Nigdy więcej wyborów samorządowych. To rozrywka dla masochistów, na pewno nie dla mnie.
Ponad doba pracy bez snu, dużo nerwów i stresu. Powrót do domu przed ósmą rano. Liczenie, niezgodności, liczenie, mężowie zaufania patrzący na ręce, leczenie, niezgodności, liczenie.
Druga połowa pracy członka komisji naprawdę była męcząca i przysłoniła przyjemności części pierwszej.
Praca od 7 do 21 była czystą przyjemnością. Kontakt z ludźmi, uśmiechy, ale i powaga towarzysząca wypełnianiu patriotycznego obowiązku. Trochę się czułam tym funkcjonariuszem państwowym, czułam odpowiedzialność ale i dumę.
Potem było nieco gorzej.Dodajmy do tego wspaniały system, który odrzucał, odrzucał, odrzucał.
Mam mieszane uczucia. Nie tak to powinno wyglądać Wszystko powinno działać już dawno, być przetestowane. Przecież w niektórych wypadkach liczył się naprawdę każdy głos. Ale było minęło.

Przed nami kolejna tura za dwa tygodnie. Na szczęście już lżej, mniej, krócej.
A na dworze coraz zimnej, mroźniej, ciemniej.
W sercu bardzo, bardzo gorąco. :)

niedziela, 9 listopada 2014

Czas stop.

Dla mnie samej zaskoczeniem jest to, że w końcu się tu zalogowałam i postanowiłam coś napisać.
Chęci i zamiaru przez całą moją nieobecność było wiele, ale z wygospodarowaniem czasu na to troszkę gorzej.

Czasem jednak potrzebuję powiedzieć: czas stop. Czasem potrzebuję zrobić coś dla siebie, wygospodarować choćby jeden wieczór na małe przyjemności.

Normalny pracujący człowiek dzieli zwykle swój czas na tygodnie pracy i weekendy, kiedy można odrobić zaległości w sprzątaniu, odpoczywaniu, imprezowaniu.  Mojego czasu nie potrafię już racjonalnie dzielić.
Praca  z dzieciakami pochłania najróżniejsze, niekonwencjonalne pory dnia. Ciężko zaplanować coś poważniejszego, chociażby wizytę u fryzjera, którą przekładam i przekładam.
Do tego dochodzą ukochane transkrypcję, bo z jednej umowy zlecenia wyżyć się nie da.
Czasem wcielę się też w rolę tajemniczego klienta.
Narzekam, narzekam, ale wszystko co robię, nawet stukanie w klawisze naprawdę sprawia mi przyjemność.

Jeszcze do niedawna myślałam, że zakończyłam moją edukację. Sytuacja życiowa i regulacje prawne, które uniemożliwiają w tym państwie normalne życie zmusiły do tego, żebym przedłużyła sobie jeszcze status ucznia.  Parę szybkich myśli i decyzji i jestem słuchaczem szkoły policealnej. Ba, może zostanę kwalifikowanym opiekunem medycznym. Dzisiaj po pierwszym moim zjeździe jestem mile zaskoczona jak fajnie zostałam przyjęta do grona znających się już trochę ludzi. Starsi, młodsi, z różnym bagażem doświadczeń, jest ciekawie, uczę się czegoś nowego, nie narzekam! :)

A pewien etap edukacji już skończyłam. Chwaliłam się już fotką z obrony, jednak studia wieńczy część jeszcze bardziej oficjalna - wręczenie dyplomów.
Skorzystałam z zaproszenia przysłanego przez moją Alma Mater, uiściłam żądaną kwotę za strój i mogłam  cieszyć się z uroczystości.
Zdecydowałam się pójść, odebrać papierek uroczyście, bo taka okazja raczej raz w życiu. Było podniośle, oficjalnie i wzruszająco, były momenty, że łezka się w oku kręciła. Przełożenie pomponika z lewej na prawą, a na końcu rzut czapą do góry. Będzie co wspominać.

Przede mną zaś kolejna nowa rola, którą będę miała zaszczyt pełnić. Udało mi się zasiąść w jednej z obwodowych komisji wyborczych na zbliżające się wybory samorządowe. Zapowiada się dużo roboty, liczenie do rana i mnóstwo kawy. Jestem jednak trochę podekscytowana i ciekawa jak to będzie. Lubię nowe wyzwania, nowe doświadczenia i wrażenia.

A wracając do doznań przyziemnych, znowu mam katar!
Przemilczę fakt jak bardzo się z tego cieszę.
Dzisiaj wieczorem mówię więc: czas stop, organizuję czas dla siebie. Idę do wanny pełnej piany!
Miłego wieczoru kochani. :)


sobota, 13 września 2014

Chorobo zmoro!

Dziękuję chorobo za przybycie. Dawno cię nie było.
Miło, że wpadłaś wtedy, kiedy w pracy 9-godzinne dyżury połączone z prowadzeniem urodzin. Katar na pewno ułatwi zapanowanie nad 4-latkami.

Odliczam kiedy wreszcie pojadę do domu! Wysiadam z pociągu, zostawiam walizkę i biegnę na grzyby. Mam wrażenie, że nad morzem byłam rok temu.
Chcę do domu!
Chcę na grzyby!
Chcę nad morze!
Chcę odpocząć.

Trzymajcie się zdrowo. Pamiętajcie codziennie o witamince, wrzesień jest jakoś dla wszystkich zarazkowo złośliwy.

piątek, 29 sierpnia 2014

Wszystko co dobre.



Wszystko co dobre szybko się kończy. Skończyło się więc te kilka niezwykle przyjemnych dni nad morzem.
Pogoda może nas nie rozpieściła, ale nie rozczarowała. Ani grama deszczu ( no prawie ) nie zepsuło nam wylegiwania się na wybrzeżu.
Atrakcji było pod dostatkiem. Zdobycie Rozewia i 16 kilometrów przebytych plażą muskając stopami zimne fale. Pierwszy raz w życiu jedzona aromatyczna zupa rybna. Trochę adrenaliny pośród ogromnych, morskich fal i zejście z pokładu statku przemoczonym do suchej nitki. Wpatrywanie się w morze nocą zakłócane trochę przez niezbyt urokliwe lampiony.  Dużo pięknych widoków i zapach morza, ryb, spokoju.
Udało nam się oprzeć fali kiczowatych stoisk i przeżyć ten krótki urlop tak jak chcemy.
Na talerzu w domu pachnie jeszcze wędzona ryba.
Wspomnienia wyjazdu przetrwają dłużej, na oglądanych zdjęciach będą rozniecać apetyty na więcej. Może za rok?

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Na szóstkę!







To było sześć lat temu. Kiedy to było?
Rok za rokiem mija nam w oszałamiającym tempie. Ile się zmieniło, jak my się zmieniliśmy, to wiemy tylko my. Jedno się nie zmieniło - jesteśmy razem i ręka w rękę, noga w nogę maszerujemy przez świat.
No i wpatrujemy się nadal w jeden punkt, obserwujemy odległy, tajemniczy horyzont. Może dostrzeżemy, co nam niesie życie...? :)

piątek, 15 sierpnia 2014

Gdzie jestem?

Długo mnie nie było.
A gdzie bywam?
Poranki, wieczory w pracy. Słucham dziecięcych fantazji, ocieram łzy, pomagam dmuchać w urodzinowe świeczki.
Od czasu do czasu pod palcami stukającymi w klawisze tworzą się kolejne, wielostronicowe zlecenia.
W wolnym czasie nabieram sił, planuję, stawiam sobie wyzwania, cele, zaczynam szukać bardziej stabilnej pracy. Trudno jest.
Wolne chwile łapię jak mogę, mijają o wiele szybciej niż przepracowane godziny.
Czasem uspokaja stukot pociągu.
Szybki grill. Parę spotkań rodzinnych. Trochę zieleni, trochę miasta. Leżenie do góry brzuchem też musi być.
A potem trzeba wracać.
I tym sposobem jedni zaczynają weekend, ja swój weekend kończę. Odpoczywajcie więc za mnie.

Mam jednak cel, przetrwam.  Jeszcze trochę i upragnione kilka dni nad morzem wreszcie nadejdą. Nie musi być fenomenalnej pogody. Trochę błogiego lenistwa, morskie fale i ukochany przy boku będą wystarczające. Gwieździste niebo, kieliszek wina i świętowanie kolejnej już naszej rocznicy też jest przewidziane.

Myślę, myślę, myślę...


czwartek, 10 lipca 2014

Mam to!





Od wczoraj jestem magistrem.
Nic się nie zmieniło. Już po wszystkim, po ogromnym stresie, ze splątanym językiem, obroniona na 5, wyszłam sali w taki sam upał jak wcześniej, ziemia pod nogami nie rozstąpiła się, a świat nie stanął na głowie.
Jest za to głupkowate uczucie, że nie muszę się już uczyć, wszystkie notatki odkładam w kąt i mogę zająć się wreszcie milionem innych zapomnianych spraw.
Jest też odrobina satysfakcji, że wszystko to wypracowałam sama, własnymi siłami przy ogromnym wsparciu najbliższych. I mimo, że wielu powie, że dyplom w dzisiejszych czasach można włożyć w wiele nieprzyzwoitych miejsc, to ja jestem z siebie dumna, że spełniłam bądź co bądź swoje marzenie i to nie prześlizgując się ledwo z egzaminu na egzamin tylko robiąc to -  a co mi tam - bardzo dobrze! :)
Zaznaczam przy tym, że nie siadam na laurach, nie zamierzam narzekać. Mam zamiar działać i spełniać swoje następne marzenia.
Polecam każdemu. Bardzo fajne uczucie. :)

poniedziałek, 7 lipca 2014

Skąd się biorą kibole.

Są urodzinki, sympatycy jednego z klubów piłkarskich, jest fajnie, głośno, energicznie.  Jeden z tatusiów troskliwie zajmuje się swoją najmłodszą pociechą, która stosunkowo niedawno nauczyła się mówić. Synek ma trudności z artykułowaniem potrzeb, ale ma za to inną ważną cechę - siłę.
Już w trakcie trwania imprezy jedna z dziewczynek otrzymała bardzo mocnego kuksańca w brzuch. Nie liczę, że to z premedytacją, więc biorę młodzieńca ze rękę, tłumaczę i po chwili słyszę niewyraźne przepraszam skierowane do zapłakanej poszkodowanej.
Dziecko ewidentnie żywe, energiczne, wszędzie go pełno, zawsze coś rozwali, popchnie, wejdzie tam gdzie  nie trzeba.
Pod koniec imprezy sytuacja się powtarza. Widzę zapłakanego chłopca, który przyszedł się pobawić i jego zaszokowanego ojca, który potwierdza, że mały został silnie uderzony w klatkę piersiową przez naszego gagatka. Uznaję, że sytuacja nie jest normalna, zwłaszcza widząc minę owego taty. Dorosły przecież zazwyczaj wie, co jest zwykłym dziecięcym przekomarzaniem się, a co po prostu bójką, uderzeniem.

Czynię więc coś dla mnie w zupełności normalnego. Podążam w stronę małego boksera i rozpoczynam na nowo proces doprowadzania go do porządku.
Szybszy jest jego troskliwy tatuś. Dostaję, tak, dobrze widzicie, ja dostaję reprymendę, że on nie pozwoli, żebym kazała przepraszać tamtego chłopca, gdyż wina ta była całkowicie po przeciwnej stronie. Chłopczyk bowiem dopuścił się bezprawnego zburzenia wieży z klocków, więc kop w brzuch to adekwatna kara. Należało mu się - stwierdził.

Ręce mi opadły, ale uśmiech musiał wejść na twarz według standardów firmowych. Nie mogę się bowiem kłócić z rodzicem.
Jestem zmieszana jednak do tej pory. Jestem przerażona.
Uwierzcie mi, że to dziecko naprawdę ledwo mówi, a kopie mocniej pewnie niż ja. No i ma tatusia broniącego honoru własnej rodziny, z poświęceniem chroniącego i przekazującego dalej swoje wartości i przekonania.

I gdy będziecie przełączać w kolorowym odbiorniku smutne obrazki przepełnione agresją i zaciekłością, zanim zapytacie: skąd to się u licha bierze, po prostu wróćcie do tej notki.

A tak poza tym...
Życząc miłego i spokojnego wieczoru proszę o trzymanie kciuków 9 lipca, żebym bezproblemowo uzyskała te trzy literki przed nazwiskiem. :)
Pozdrawiam

sobota, 21 czerwca 2014

Pracowicie

Ostatnie dwa tygodnie upłynęły pracowicie. Moje imię już na dłuższy okres zagościło w grafiku zmian i przeszłam pierwsze chrzty bojowe. Pierwsze prowadzone przeze mnie urodzinki były przecudowne, nic dziwnego skoro były to bystre, rezolutne 9-latki, chętne do współpracy, a po imprezie przytulające i dziękujące ze fajną zabawę, aż ciepło się robiło na duszy. Potem bez zapowiedzi grupa rozbieganych 4-latków. Myślałam, że te rozkrzyczane maluchy to już najtrudniejsze, co mnie spotkało, a tu czeka mnie w środę gromadka 3-latków. Może nie będzie tak źle, ale trochę obawiam się spotkania 3 stopnia, bo do tej pory niewiele miałam do czynienia z takimi maluszkami. 

Zawsze przed podjęciem nowej pracy człowiek trochę się boi. Nic fajnego przecież zmuszać się wstać rano z łóżka, żeby pójść do miejsca, którego się nie lubi, w którym cię nie akceptują, gdzie źle się czujesz. 
Póki co moje nowe zajęcie sprawia mi  przyjemność, nie jest nudno, obawy moje więc rozwiane, ściśnięty żołądek coraz rzadziej. Mam czas, żeby usiąść z książką gdy zdarzają się spokojne chwile, ale są i momenty kiedy pochłania mnie zabawa i czuję się jakbym znowu była dzieckiem. A jakie potem mam zakwasy! :)

Pracowite dni za mną i przede mną. Magisterka już prawie w drukowaniu, już prawie oddana. Przede mną dwa tygodnie nauki, wkuwania, czytania i obrona. Najważniejsze - kreacja na obronę już wisi w szafie. Przecież pani magister musi jakoś wyglądać, nie? 
W międzyczasie nieśmiertelne transkrypcje wspomagają budżet. 
W wakacje będę słomiana wdową, ale jakoś wytrzymamy. Mimo, że lato będzie w głównej mierze przepracowane ( no cóż, już nie będę studentką :-( ), to prześladuje mnie wizja choćby dwóch dni nad morzem i wpatrywania się w nocny horyzont ramię w ramię z Nim. I choćby nie wiem co, będę musiała to spełnić. 


czwartek, 5 czerwca 2014

Nareszcie zmiany!

Piszę w emocjach, bo potem opadną i już nie będzie tego uroku.
Mam pracę!
Może nie jakąś najlepiej płatną i nie etat jak sobie można byłoby wymarzyć, ale brakowało mi zaczepienia takiego stałego. Jakiegokolwiek zaczepienia tak naprawdę.
No i oderwana od zawodu nie będę, bo praca z dzieciaczkami.
Cieszę się tym bardziej, iż myślałam, że nie poszło mi na rozmowie zupełnie, a tu dziś telefon i uśmiech od ucha do ucha.  I zaczynam, a jakże - od poniedziałku.
Trzymajcie kciuki, bo to na razie pewnie tylko rozgrzewka,  ale mam nadzieję, że się rozpędzę.
Pozdrawiam :)

środa, 21 maja 2014

Taki dzień.

Dzień jak co dzień.

Jak zwykle jeszcze przed budzikiem spojrzenie za okno.
Jak co dzień świat stał przede mną otworem.
Trzy nieudane próby uprasowania bluzki.
Gorąco otulające moje ciało.
Spojrzenie w słońce.
Długie minuty w kolejce.
Parę słów z ukochanym.
Chłód korytarzy uczelni.
Cztery słowa Pani promotor.
Jedna obca kobieta w sklepie ratująca wiarę w ludzi.
Odrobinę stukania w klawiaturę pochylona nad zleceniami.
Szelest czterdziestu kartek z pomocą postpenitencjarną.
Krótki odpoczynek w łóżku.
Dużo, dużo myśli.

Dzień jak co dzień. Coś wyjątkowego? Może gdzieś między wierszami... :)


poniedziałek, 19 maja 2014

Żyję!

Jestem!
Żyję!
Cały czas siebie ganię, za to, że nie chce mi się tu wejść i czegoś naskrobać.
Ale jestem.
Plecy odpadają od pisania zleceń i pracy magisterskiej, ale widzę światełko w tunelu. Już myślami jestem w momencie kiedy poskładam wszystko, oddam tą pracę i zostanie nauka do obrony.
No i jeszcze dwa ciężkie egzaminy przede mną... Naprawdę myślałam, że na ostatnim roku nie będą nas tak przeczołgiwać i pójdą jakoś na rękę, ale na moim kierunku wszystko jest najwidoczniej wypaczone i dewiacyjne. W końcu resocjalizacja. :)
Szukam pracy marzeń. Sama nie przyjdzie. Mam również obawy, że takiej nie ma dla mnie obecnie. Obawy z każdym dniem są coraz większe i uzasadnione.
Plany "kawalerkowe" oddalamy w czasie. A w głowie się cały czas marzy... Ciężko mi opuszczać studenckie życie, zniżki wszelakie, tańsze bilety, uczelniany gwar i wrednych profesorów, ale z drugiej strony marzy mi się stabilny grunt pod nogami.

Mam wrażenie, że notki mi się powielają. Ale wokół tego toczy się moje życie.
No cóż, co będzie dalej dam znać. :)

sobota, 12 kwietnia 2014

Ostromecko

Uff, jakoś z trudami i oporami dotarliśmy do Ostromecka. Udało się, wróciliśmy, jesteśmy zadowoleni i rozleniwieni sielską atmosferą.
Deszcz nie spadł, za to słoneczko nie raz przygrzało. Mogłabym tam zamieszkać...
Zwłaszcza, że główną atrakcją jest uroczy pałacyk.
Zresztą sami zobaczcie.




Pałac leży w naprawdę malowniczym miejscu. Wokół ogrody, uroczy park. Ławeczki, rzeźby, bajorka i intensywny zapach kwiatów. Można usiąść, wygodnie wyłożyć nogi i ponieść się wyobraźni. Ja marzyłam, że jestem jakąś damą tego miejsca i po śniadaniu spożytym na tarasie mogę wybiec sobie na trawnik w zwiewnej, białej szacie ciesząc się bliskością natury. Potem błąkałabym się w tajemniczym lasku między drzewami i zajmowała się długimi godzinami romantyczną poezją. 


W lasku można spotkać takie mostki. Rzeczka co prawda już wyschnięta, ale można sobie wyobrazić jak było romantycznie przechadzając się i słuchając szumu wody.

Tu według mnie miejsce niezwykłe, a zarazem moje ulubione. Może dlatego, że nie jest odnowione, że dotykając murów naprawdę dotykam historii i chłonę... Rodzinne mauzoleum rodu Alvensleben. Duże, zamknięte wrota prowadzące do podziemi, parę pozostałych płyt nagrobnych, resztki niezwykle pięknej mozaiki. Miejsce piękne, ale przerażające. Ukryte pośród konarów drzew, mocno dotknięte zębem czasu. Nie chciałabym znaleźć się tam po zmroku. :) Przestudiowaliśmy dokładnie to co dostępne w Internecie na temat tego miejsca i nie znaleźliśmy niestety informacji czy spoczywają  tam jeszcze przedstawiciele dawnych właścicieli Ostromecka. Jedyne informacje to takie, że grobowiec został splądrowany, ale to nas niestety nie dziwi...

Urocza droga wśród drzew, która prowadzi do jeziorka. Brakuje mi tylko sukni z gorsetem i parasolki w dłoni. Idzie się rozmarzyć...
A to my w ogrodzie włoskim, w którym można siedzieć, siedzieć i siedzieć. W tle najstarszy z położonych tam pałacyków. 

W zasadzie pojechaliśmy głównie na jarmark wielkanocny, który nas troszkę rozczarował. Mieliśmy ochotę na jakieś regionalne przysmaki, trunki ale pojedliśmy tylko domowego sernika. A miałam chętkę na jakiegoś urokliwego mazurka! Kupiłam za to mydełko, które pachnie niesamowicie, a  wygląda jeszcze lepiej. 
Na koniec żegna was mój Aruś, który niczym panicz  tego pałacu macha do was uroczyście.
Czy mówiłam już, że mogłabym tu zamieszkać? Arek z tego wszystkiego przeglądnął już wszystkie dworki i pałace w Polsce na sprzedaż. Na razie nas nie stać. Ale może kiedyś uda się uzbierać te  14 milionów! :)

Polecam wpaść tu przejeżdżającym. Jeśli będziecie w okolicach Bydgoszczy,  Torunia - naprawdę warto.

niedziela, 6 kwietnia 2014

!

Wiosna,  ludzie wylegają z domów, wszędzie toczy się życie.
Już poczułam pierwszy zapach skoszonej trawy, zjadłam mizerię z polskich (podobno) ogórków i byłam na prawdziwej wiosennej wyprawie.

Katar oczywiście znowu zaliczony, ale  tym razem wspólne chorowanie. No cóż, nie ma to jak być zasmarkanym i to razy dwa! No, a ja przeżyłam prawdziwą traumę - na całą dobę straciłam zmysł zapachu i smaku. Tragedia prawdziwa, kto nie przeżył ten nie wie.  Jedząc rosół czułam się jakbym jadła wodę z solą,  a żel pod prysznic o intensywnym, owocowym zapachu, który zawsze poprawiał humor po prostu nie pachniał...
No, ale wiosna już jest, a to najważniejsze. I już żadnych śniegów i mrozów do wiadomości nie przyjmuję. Planujemy korzystanie z ciepłych mam nadzieję weekendów. Może za tydzień uda się wyruszyć w podróż do pobliskiego Ostromecka. Kusi mnie bardzo wielkanocny jarmark! Zdjęcia przywiozę na pewno o ile się nie wybierzemy jak sójki za morze. Może za jakiś czas pojedziemy pociągiem hen nad ukochane morze, żeby choć przez jeden dzień pochodzić po plaży, powzdychać przy pięknych krajobrazach i poczuć odrobinę beztroski.
A tu święta, majówka coraz bliżej. Jakoś mi nie śpieszno... Od majówki krok tylko do obrony, do końca studiowania. Praca też się sama nie znajdzie.

Miałam też ostatnio coś w rodzaju małego kryzysu życiowego. Co tu robić w życiu? - myślałam i myślę do tej pory. Przeglądam kursy, szkolenia, ale nic mi nie przychodzi do głowy, nic nie wpada w oczy, nie przychodzi eureka. Czuję, że robię zbyt mało, ale nie wiem za co się zabrać. Czekam na olśnienie! Więc i tytułu tej notki nie umieszczałam specjalnego, tylko jeden, wielki wykrzyknik zniecierpliwienia.

czwartek, 13 marca 2014

A jednak!

A jednak jest wiosna! Choć po ubiegłorocznych wydarzeniach pogodowych nadal węszę nosem choć kapkę śniegu,  powoli chowam zimowe rzeczy.

Wiosna również na naszym parapecie, co można zaobserwować na blogu mego Ukochanego:


Będziemy mieli sałatkę, rukolę, roszponkę i świeży szczypiorek a do tego ogromną radość z patrzenia jak to wszystko rośnie. Już dzisiaj poranek był pełen uśmiechu gdy zobaczyłam kiełkujące roślinki. Może właśnie dlatego, że takie widoki mamy w swoim pokoju tą wiosnę wreszcie zaczęłam czuć.

Więc niech tak będzie coraz cieplej, coraz zieleniej i kataru niech też będzie mniej. Byle do przodu.


piątek, 7 marca 2014

Jestem!


Jestem! Żyję!
Żyję i co więcej zaliczam małe postępy.
Rozdział teoretyczny tworzy się w bólach ale pierwsze stronice wysłane do krytyki.

Od listopada trzymałam kciuki ( trochę długo) i udało się. Dostałam od mej szacownej uczelni pierwszy i ostatni raz w życiu stypendium naukowe. Fakt, że wywalczyłam odwołaniem, ale wywalczyłam i to się liczy. Moje postanowienie wyrwania jak najwięcej kasy z kochanej uczelni powiodło się i teraz czekam na przelew na moje wybiedzone, studenckie konto.

CV do wymarzonej pracy jeszcze nie powstało, ale jest gdzieś z tyłu głowy. Jak mam jednak zrobić piękne, oszałamiające zdjęcie do niego skoro mam permanentny katar?!
Katar mam ciągle z małymi przerwami. Może to alergia, może nie. Lekarzem nie jestem, a do lekarza daleko.

Poza tym w pracy mam same wkurzające i dołujące zlecenia. Bardzo ciężko jest czasem przelewać na papier słowa osób, z którymi się nie zgadzamy, z którymi chcielibyśmy choć odrobinę się skonfrontować. Uczę się cierpliwości.

Katar, wiosny nie ma - bo co to za wiosna?  Chętnie zrobiłabym coś twórczego, coś wymyśliła, nad czymś się skupiła, ale póki co mam tylko ochotę pisać odę do zapchanego nosa. Nic tylko paść na łóżko. I tak też za moment zrobię.

Dobranoc.

niedziela, 16 lutego 2014

:)

Tak to już jest. Cały tydzień wolnego za mną, ale notkę pisze dopiero pod koniec pracowitego dnia. Muszę zdecydowanie bardziej zadbać o tego bloga, lubię potem czytać co też sobie myślałam kilka tygodni, miesięcy wcześniej, jakie miałem problemy, smuteczki czy radości.

Można powiedzieć, że sesja za mną. Czuję na karku uciekający czas. Kwitną więc nowe postanowienia związane zwłaszcza z podbojem bydgoskich terenów. Trzeba by poznać trochę bydgoskich pracodawców i wybrać się wreszcie na jakąś porządną imprezę. Mam też chrapkę na parę małych wyzwań, sprawdzić się w paru rzeczach. Ale o tym na razie cicho sza!

O zdrowiu moim nie piszę bo to temat ostatnio drażliwy. :P

 Za nami kolejne walentynki. Z pieczołowitych wyliczeń wynika, że to już szóste spędzone wspólnie. Mimo dość długiego stażu to walentynki  mamy chyba przynajmniej raz w tygodniu.  Ten dzień był więc kolejnym dniem, naszym, miłym, przepełnionym dobrym jedzonkiem i czułością.
 Dzisiaj tęsknię. Tęsknota to też czasem bardzo przydatna rzecz, która pomimo tego, że ściska w dołku i wierci dziurę w brzuchu potrafi uzmysłowić ogrom uczucia i pewność, że jest się przy tej właściwej osobie. 

 Ostatnio też bardzo tęsknie za latem głównie gdy patrzę na wakacyjne zdjęcia. Beztroska, ciepło na skórze i lenistwo w nadmorskim piasku.
Teraz jedynie mogę patrzeć w gwiaździste, zimowe niebo, pod którym nie czuję się na swoim miejscu. Ja tu nie pasuję. Mimo, że gwiazdy i zima są fascynujące ja tkwię myślami gdzieś indziej, dalej. Wszyscy widzą już wiosnę, ekscytują się mizernym ciepełkiem.
Ja wiem, że to jeszcze nie to. Widzę, że dużo jeszcze musi stopnieć, dużo wody w Wiśle upłynąć. Ptaki jeszcze nie ćwierkają tak jak trzeba. I mimo, że gdzieniegdzie zaplątał się jakiś bocian, to on też taki niepewny. A może to ja?  Może już nie patrzę tak na świat dziecięcymi oczkami zachwycającymi się wszystkim dookoła. Mam nadzieję, że jednak przyjdzie wiosna. Może potem zrobi się cieplej, lepiej. Chyba to jakieś przesilenie zimowe.

Jak wiosna szybko nie nadejdzie to przynajmniej zakopię się w bibliotece i wyrzucę żale na magisterkę. Seksualność młodzieży to bardzo wdzięczny temat.

Byle do lata.



poniedziałek, 27 stycznia 2014

Zawieszenie

No i zdarzyła się dłuższa nieobecność. Wszystko spowodowane jakimś choróbskiem. Od tygodnia więc siedzę i denerwuję się a to na choróbsko, a to na jakieś nadchodzące zaliczenie.
Na szczęście powoli dochodzę do siebie, dwa kolokwia zaliczone, a przede mną ostatnie dwa egzaminy, przed którymi zgrzytam zębami. Łatwo nie będzie.

Z pracą różnie. Raz jest, raz nie ma, choć podobno ma być niedługo lepiej, zobaczymy.

Wizyta w operze również była. Zdjęcia sprzed wyjścia wyszły niewyraźne, więc nie mam co wstawiać. Może to przez pośpiech żeby zdążyć na autobus, a może przez moje już wtedy niewyraźne samopoczucie. :)
Poza tym prawie wszystko na plus. Rozczarował mnie trochę budynek opery. Okazała Opera Nova w Bydgoszczy w środku nie skrywała żadnych artystycznych tajemnic. Pamiętam wizytę w filharmonii, gdzie korytarze, foyer wypełnione były obrazami, rzeźbami. Obcowało się ze sztuką, podczas spacerowania i pogawędki można było zawiesić na czymś oko, usiąść w gustownym meblu.
Opera zaś zachowuje nowoczesny i surowy wygląd. Obejrzeć można jedynie stroje wykorzystywane w sztukach. W centrum znajduje się barek, w którym nawet nie pachnie świeżo mieloną kawą. Większość odwiedzających i tak decyduje się na drogie alkohole i ekstrawaganckie napoje.
Ludzie też trochę rozczarowali. O spóźnianiu się nie wspomnę bo to zjawisko irytuje mnie zawsze i wszędzie jako cholerycznie punktualną.
Miałam to nieszczęście siedzieć przed duszącą się od kaszlu panią. Akustyka w sali bardzo dobra, więc rozchodziło się to wszędzie. Wiem, że może to akurat odruch fizjologiczny, ale ja też smarkająca i kichająca, nafaszerowana lekami starałam się być jak najciszej.

Poza tym widowisko było cudowne. Od momentu kiedy odsłoniła się scena, po chwilę gdy opadała czerwona kurtyna siedziałam zafascynowana wpatrując się w to co działo się na scenie. To jest zupełnie inny świat. Podziw dla aktorów, śpiewaków, którzy potrafią wyczyniać takie rzeczy z głosem.
Niesamowity świat... Piękne stroje, garderoby, kwiaty od wielbicieli. Szkoda, że nie dostałam w darze operowego głosu. :)

Planujemy już kolejne odwiedziny kultury. Może teraz dla odmiany filharmonia. Póki co jesteśmy w zawieszeniu, wiadomo -sesja.

A byłbym zapomniała. Uczelnia w ostatnim semestrze mojej nauki obdarowała mnie planem zajęć wymarzonym - zajęcia będę miała tylko we wtorki. Skaczę z radości i zacieram ręce. Zaczynam szukać pracy! Zapału mam pewnie więcej niż bydgoskie realia dadzą radę udźwignąć, ale pożyjemy zobaczymy.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Czas start.

Jak to zwykle bywa po tym jak ponarzekałam sobie na zapracowany styczeń los spłatał figla. Pracy nie ma. Zleceń nie ma. Jakaś dziwna posucha zapanowała chyba na rynku transkrypcji. Na razie mi to na rękę bo właśnie zaczynam sesję. Zobaczymy co będzie później. Mam jednak nadzieję, że nie będę musiała szukać jakiejś innej dorywczej posadki. Taki to niestety urok pracy na umowę zlecenie.

Na uczelni startuję jutro i jak burza zamierzam zaliczyć pierwsze kolokwium.

A w niedzielę wymarzony wieczór w operze. Kreacja specjalnie na tą okazję zakupiona wisi już w szafie. Zdjęcia i relacja niewykluczone - to już będzie taka mała tradycja po wizycie w  filharmonii. :)

Teraz czas na ostatnią powtórkę materiału i pozostało śnić o meandrach resocjalizacji. Życzcie mi więc przyjemnych snów.
Dobranoc! :)

środa, 1 stycznia 2014

Oby lepiej

Jeśli cały rok taki jak pierwszy stycznia to cały przyszły będę sprzątać, jeść, pracować i zmagać się z problemami technicznymi. Mam jednak nadzieję na nieco inne plany :)

Wolne błysnęło mi tylko przed oczami, zanęciło zmysły i skończyło się. Przepełnione katarem i mękami nad notatkami. Teraz znów trzeba będzie kraść wolne chwile, ale ja już jestem w tym mistrzem:)
 Snuję plany, tym razem noworoczne, bardziej osiągalne. Nad zdobyciem magistra nawet specjalnie się nie zatrzymuję. Nie przyjmuję innej opcji, po prostu trzeba. Bardziej kombinuję nad zdobyciem zatrudnienia.
Parę kilo w dół też bym chciała i dopisuję takie twarde postanowienie.  Za cel ustanawiam też zdobycie małego, nie własnego, ale samodzielnego kącika do mieszkania.
Nosić więcej sukienek, częściej się uśmiechać, pisać w konkursach, znowu poczuć żyłkę rywalizacji, raz w miesiącu odwiedzić basen, ale i znaleźć chwilę na upieczenie pysznego ciacha.
Rozliczajcie mnie  z tego bez skrupułów:)

Starego roku nie wspominam i nie podsumowuję. Po co taplać się w myślach, zawiłościach, dawnych wydarzeniach. Co błędów popełniłam, to popełniłam, ( ale się nauczyłam) co się zdarzyło, to się zdarzyło. Przyszły rok i tak musi być lepszy. I koniec.

Jak sobie obiecuję tak i robię. Kończę z wielkim uśmiechem na twarzy - uśmiecham się do was i życzę  wam tego czego sobie życzycie.

:)