Jak co roku do
niektórych miast przybijają imprezy, które szczycą się mianem piwnych biesiad,
czy jakoś tak. Nie ważne.
Przykry to dla mnie widok. Pomijam już samą ideę tych
inicjatyw, bo nie rozumiem raczenia się koncernowym „sikaczem”. Jak mniemam, pozory raczenia się trunkiem dają
usprawiedliwienie do pełnoprawnego, alkoholowego upojenia się w miejscu
publicznym. Wszystko w porządku. Niech
piją, palą i próbują zataczać się w rytm głośnej muzyki.
Tylko dlaczego tam wpuszcza się dzieci?
Całe rodzinki urozmaicają sobie w ten sposób niedzielne popołudnie. Chwiejący
się lekko tatuś z córeczką na baranach i maczający sobie usta w plastikowym
kubeczku z jakże szlachetnym trunkiem. Potem pewnie jakaś kiełbaska z grilla i
znowu trzeba będzie degustować piwko.
Wchodzę sobie teraz na stronę jakiejś mamusi z mojego
miasta, która oświadcza, że idzie z rodziną na festyn. Ładnie to ujęła. Ale gdzie tam miejsce dla jej pociech? Przy
dudniącym głośniku, czy przy pijanym panu tańczącym pod sceną?
Pewnie kupi kolorowego balonika i wszyscy będą się
cieszyć.
Czy ktoś w ogóle jeszcze pamięta, jak powinien wyglądać
festyn?
Kochana, niestety narzuca się ludziom takie rozrywki, a ludzie też i nie są wybredni. Nawet się z tego cieszą. Jedno pytanie: na tym festynie było dostępne piwo jedynej-słusznej-marki i zakaz wnoszenia alkoholu? Domyślasz się, dla kogo tak naprawdę była to ważna impreza i po co się je organizuje?
OdpowiedzUsuń